Miesiąc
później.
Wyciągnęłam skarbonkę zza łóżka.
Otworzyłam świnkę i potrzepałam, by wypadły z niej banknoty. Przez ten miesiąc
uzbierałam niezłą sumkę. Nie zawsze dostawałam tak jak za pierwszym razem, ale
też nie mogę przecież pogardzić, gdy dostanę o połowę mniej. W moim przypadku
każdy pieniądz się liczy.
Lovely cały czas biegała po
pokoju radośnie szczekając oraz merdając ogonkiem. Starałam się z nią bawić od
czasu do czasu rzucając jej piłeczkę.
Gdy usłyszałam kroki dobiegając
z korytarza, w mgnieniu oka schowałam kasę pod kołdrę, a skarbonkę położyłam za
łóżko. Obym tylko nie zapomniała później
schować pieniędzy, pomyślałam a następnie przysłuchiwałam się zbliżającej
się osoby.
-
Jak tam Annie? – spytała mama w drzwiach.
-
Bawię z Lov. A jak tam moje jeszcze nienarodzone rodzeństwo? – uśmiechnęłam
się. Megan usiadła na łóżku obok mnie, a ja pogładziłam jej brzuch.
-
Poczekaj aż będzie większy. – mama zaśmiała się i opuściła mój pokój.
-
Lovely! Chodź tu do mnie mała. – krzyknęłam w stronę suczki, a ta po chwili
siedziała już na moich kolanach liżąc mnie po policzku. – Przestań! Hahaha… -
zaśmiałam się. Opadłam na łóżko wciąż się śmiejąc. Lovely zeskoczyła na ziemię
i zaczęła bawić się piłeczką.
Wyciągnęłam spod kołdry
pieniądze. Schowałam je do skarbonki. Następnie weszłam do garderoby; tam
zgarnęłam jakąś szeroką koszulkę i krótkie dżinsowe spodenki. Wzięłam szybko,
orzeźwiający prysznic, ubrałam się i zeszłam na dół do kuchni. Mama z Dorothy
stały przy garnkach i coś pichciły.
-
Co dzisiaj będzie? – zapytałam opierając głowę o blat. Poczułam przyjemne zimno
na policzku.
-
Zobaczysz. To niespodzianka. – odpowiedziała Dor.
Uwielbiam ją. Uwielbiam Dorothy
za wszystko. Za to, co robi dla nas, za to, że zawsze jest przy nas. Jest po
trzydziestce, ale nie ma zamiaru szukać sobie męża. Nigdy ją o to nie pytałam.
Może powinnam? Nadawałaby się do roli matki i żony. Jest wysoka, szczupła, ma
piękne długie falowane włosy koloru piasku.
-
Dor, mam pytanie do ciebie. – uniosłam głowę tak, bym mogła na nią spojrzeć. –
Właściwie, dlaczego ty nie masz jeszcze męża? – mama spojrzała na mnie z
błyskawicami w oczach, a następnie przeniosła wzrok pełen smutku na kobietę.
-
Annie! Nie powinnaś pytać o coś takiego! – Megan podniosła głos.
-
Nic się nie stało. Dziewczyna dojrzewa, może wiedzieć takie rzeczy. – Dorothy
wytarła dłonie w ręcznik i uśmiechnęła się delikatnie. – Hm, jakby ci to
powiedzieć, tak byś to zrozumiała.
-
Nie musisz nic mówić. – zapewniła ją mama.
-
Oj, Megan daj spokój. Czas najwyższy wyjaśnić niektóre sprawy. Więc tak. –
zwróciła się do mnie. – Kiedyś miałam męża. – wyprostowałam się. – Na początku
bardzo się kochaliśmy. Oboje byliśmy pewni, że jesteśmy sobie pisani. Ale
pewnego dnia On… on…
-
Umarł. – Megan dokończyła na nią. Widziałam jak po policzkach Dorothy spływają
łzy. Zrobiło mi się jej żal. Nie potrzebnie pytałam.
-
Ja… ja nie chciałam… - wstałam i podbiegłam do kobiety. Mocno przytuliłam ją i
przepraszałam.
-
Już dobrze. – chciała się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego tylko grymas. – No,
trzeba zabrać się znowu do roboty.
-
Może zrób sobie dzisiaj wolne? – Megan położyła dłoń na ramieniu Dor.
-
Nie, nie potrzebuję. To była tylko chwila, już jest mi dobrze. – zapewniła nas.
-
Zostawiam was już. Jak coś to będę się opalać. – wyszłam z kuchni kierując się
do pokoju. Szybko przebrałam się w strój kąpielowy, wysmarowałam się olejkiem
przyspieszającym opalanie i zbiegłam za dół.
Położyłam się na leżaku plecami
do góry. Na stoliku leżało czasopismo, więc sięgnęłam po nie. Trochę
poczytałam, zleciało może mi na tym jakieś czterdzieści pięć minut. Przewróciłam
się na brzuch. Zamknęłam oczy, ale promienie słońca za mocno raziły mnie w
oczy. Postanowiłam pójść do domu po kapelusz. Wisiał na jednym z wieszaków w
przedpokoju. Przechodząc obok kuchni, usłyszałam jak mama wesoło nuciła sobie
pod nosem jej ulubioną piosenkę.
Nie powiem, że nie ma talentu do
śpiewu. Owszem ma i śpiewa pięknie. Odziedziczyłam to po niej, ale nigdy nie
śpiewałam publicznie. Mama opowiedziała mi i Chuckowi, że zanim poznała Billa,
próbowała swoich sił śpiewając. Jednak nigdy nie udało jej się odnieść sukcesu.
Chociaż… Na jednym z jej mini koncertów poznała właśnie mojego ojca.
Ogólnie śpiewanie przed publicznością sprawiało
jej ogromną przyjemność. Kochała to robić, ale po tym jak zaszła w ciąże z
Charlesem, musiała porzucić wszystko. Później już do tego nie wróciła. (…)
***
Siedziałem na kanapie w mojej garderobie
czekając na Scootera. Jak zwykle się spóźniał. Niespokojnie tupałem nogami o
podłogę pomieszczenia. Minuty mijały, a jego dalej nie było. Wstałem już ostro
zniecierpliwiony i skierowałem się w stronę drzwi. Miałem zamiar iść go
poszukać, ale akurat wszedł, ba, wleciał do garderoby.
-
Przepraszam za spóźnienie. – powiedział ledwie łapiąc oddech.
-
Jak zawsze. – prychnąłem. Usiadłem z powrotem na kanapie.
-
Musiałem załatwić jeszcze kilka spraw z twoim dzisiejszym koncertem.
-
Mogłeś dać mi znać, że się spóźnisz. Mogłem ten zmarnowany czas lepiej
wykorzystać.
-
Mam już tego dość! – wrzasnął Scoot, a ja lekko podskoczyłem. Wystraszył mnie.
– Nic cie nie pasuje! Chcę dla ciebie jak najlepiej, a ty mi mówisz takie coś?!
– rzucił papiery na stolik. – Proszę bardzo. – pokazał palcem na nie. – To miał
być harmonogram dzisiejszego koncertu. Mieliśmy zaprosić na scenę nie tylko
jedną dziewczynę. MIAŁA to być grupka. Po koncercie miało odbyć się spotkanie z
fanami. Ale dzięki twojemu zachowaniu zaraz wszystko odwołam. – odwrócił się do
mnie tyłem i ruszył w stronę drzwi.
-
Scooter, ja… ja… przepraszam. – spuściłem głowę. Kurde, nie wiedziałem, że
sprawię mu aż taką przykrość.
-
Na to czekałem. – uśmiechnął się i usiadł obok mnie. – Justin nie możesz tak
się zachowywać. Czasami mam wrażenie, że woda sodowa uderzyła ci do głowy. Zawsze
powtarzałeś, że coś takiego nigdy ci się nie przytrafi. Że zawsze pozostaniesz
tym samym chłopakiem z Kanady, który miał marzenia. Że nigdy nie zapomnisz jak
miałeś ciężko. Że zawsze będziesz pamiętać jak zaczynałeś. Co się stało z
tamtym chłopakiem? Nie mów mi, że wciąż nim jesteś, Justin. Zmieniłeś się. –
wstał. – Przemyśl wszystko. Pamiętaj, tu w środku – dotknął mojej klatki
piersiowej w miejscu, gdzie znajduje się serce – jest stary Justin, którego
poznałem. Wystarczy, iż zapragniesz, a wrócisz. – uśmiechnął się ciepło i
wyszedł zostawiając mnie samego z prawdą, do której nie chciałem się przyznać,
aż do tej pory.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz