niedziela, 6 maja 2012

Rozdział 9


Następnego dnia.  

                Obudziłem się w świetnym humorze. Koncert był wspaniały, a One Less Lonely Girl piękna. Jej oczy były bardzo podobne do oczu Annie. Pełne blasku, ciepła, a zarazem tajemniczości.
Leżąc na łóżku spojrzałem w sufit. Ręce splotłem pod głową. Znowu przypomniały mi się słowa Scootera:
Zawsze powtarzałeś, że coś takiego nigdy ci się nie przytrafi. Że zawsze pozostaniesz tym samym chłopakiem z Kanady, który miał marzenia. Że nigdy nie zapomnisz jak miałeś ciężko. Że zawsze będziesz pamiętać jak zaczynałeś. Co się stało z tamtym chłopakiem? Nie mów mi, że wciąż nim jesteś, Justin. Zmieniłeś się. – wstał. – Przemyśl wszystko. Pamiętaj, tu w środku – dotknął mojej klatki piersiowej w miejscu, gdzie znajduje się serce – jest stary Justin, którego poznałem. Wystarczy, iż zapragniesz, a wrócisz.
Dały mi dużo do myślenia. Miał rację. Całkowitą rację. Zmieniłem się, cholernie się zmieniłem. Chyba powoli zapominałem jak było kiedyś.
Przymknąłem oczy, a niemalże od razu przypomniałem sobie, gdy siadałem na schodach teatru i grałem na gitarze, by zarobić nieco pieniędzy na jedzenie. Ludzie byli dobroduszni ( nie wszyscy, ale bywali tacy ) i rzucali mi jakieś drobniaki. Każdego wieczoru dziękowałem Bogu, że są jeszcze takie osoby na świecie. Teraz, gdy sam widuję dzieci, które grają, tak jak ja robiłem to kiedyś, staję i słucham lub wpatruję się w nie, a następnie rzucam im pieniądze.
Otworzyłem oczy; wstałem z łóżka i podszedłem do torby. Wyciągnąłem z niej laptopa, którego położyłem później na stoliku. Włączyłem go, a następnie wpisałem adres strony w przeglądarce. Poczekałem, aż łaskawie załaduje mi się. Kliknąłem „play”. Mały dzieciak śpiewający cover „With you” Chrisa Browna. Tak, to byłem ja. Oglądnąłem raz, później kolejny i kolejny i tak w kółko.
Po jakimś trzydziestym razie, poczułem, że mam już dość. Walnąłem pięścią o blat stoliku. Ból w okolicy pękniętej wcześniej kości dał o sobie znać. Krzyknąłem, ba, wrzasnąłem możliwie najgłośniej jak tylko mogłem, a później najnormalniej w świecie rozpłakałem się, jak małe dziecko. Dałem po prostu upust moim emocjom.
Scooter, Pattie oraz Kenny wparowali do pokoju przestraszeni. Siedziałem na podłodze oparty o łóżko z podkulonymi nogami i głową pomiędzy nimi.
- Justin co się stało? – pierwsza podskoczyła do mnie mama.
- Po-po wiedz żeby wyszli. – wychlipałem.
- Słyszeliście? – Pattie zwróciła się do mężczyzn.
- Jak będzie już okej, powiadom nas. – kobieta skinęła głową.
                Poczekałem aż wyjdą. Uniosłem głowę, spojrzałem w jej błękitne oczy i znowu wybuchłem płaczem. Rzuciłem się w objęcia mamy. Poczułem się tak niewinnie, bezpiecznie.
- Cii… - głaskała mnie po plecach . – Ciii kochanie, wszystko będzie dobrze. – zapewniła mnie.
- Mamo, czy ja się zmieniłem? – spytałem ją nie patrząc na nią.
- Skąd przyszło ci coś takiego do głowy?
- Po prostu odpowiedz: zmieniłem się? – wyswobodziłem się z objęć Pattie i usiadłem we wcześniejszej pozycji.
                Milczała.
- Tak myślałem. Scooter wczoraj sprawił, że w końcu przyznałem się sam przed sobą o tym. Mamo, powiedz, że znowu będę taki jak kiedyś… - poprosiłem.
- Justin… - zaczęła. Usiadła obok mnie; westchnęła ciężko. – Kiedyś przychodzi taki czas w życiu, że nie wiemy kim tak naprawdę jesteśmy. Zadajemy sobie te pytanie, by następnie zastanowić się nad nim. Nie mogę ci teraz pomóc, Justin. Musisz sam odnaleźć drogę, z której zbłądziłeś. Ja mogę ci jedynie wskazać, może nie, źle to powiedziałam, w jakiś sposób naprowadzić, ale reszta należy już do ciebie. – poklepała mnie po kolanie i wstała. – Przypomnij sobie pierwsze koncerty synu. – powiedziała na odchodnym.
                Drzwi od pokoju zostawiła uchylone. Usłyszałem rozmowę.
- I co z nim?
- Biedny pogubił się. Nie wie co ma robić. On nas teraz potrzebuje Scooter, a ja nie do końca potrafię mu pomóc. Chyba zadzwonię po Jeremiego. – zaczęła szlochać.
                Chciałem wstać i pójść do niej, ale nogi odmówiły posłuszeństwa. Opadłem z powrotem na podłogę. Kolejna dawka łez opuściła moje oczy. Tak, chyba przeżywam drobne załamanie nerwowe. (…)


***


                Wstałam około południa. Ból, który kiedyś towarzyszył mi w okolicach krocza, teraz nie następuje. Praktycznie już nic mnie boli, nawet moja psychika.
                Usiadłam na skraju łóżka. Tępo spojrzałam przed siebie i nagle uświadomiłam sobie, że za niedługo przychodzi Summer, a ja jestem w rozsypce. Migiem wstałam, zaścieliłam łóżko i pognałam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, umyłam włosy. Nie chciałam ich suszyć, bo i tak są już dostatecznie zniszczone. Po prostu poczekam aż wyschną same. Owinięta ręcznikiem opuściłam łazienkę i weszłam do garderoby. Dzisiaj postawię na jasny strój, pomyślałam. Założyłam białą bieliznę, w tym samym kolorze bokserkę oraz dżinsowe spodenki.   
                Zeszłam na dół do kuchni, gdzie zrobiłam sobie śniadanie. Padło na płatki z zimnym mlekiem. Zjadłam ze smakiem. Brudne naczynie włożyłam do zmywarki. Spojrzałam na zegar wiszący obok drzwi.  
- Dziesięć minut. – szepnęłam.
                Pobiegłam na górę do łazienki. Umyłam zęby i zrobiłam lekki makijaż. Pochowałam kosmetyki do kosmetyczki, którą następnie odłożyłam na półkę. Dłonie oparłam o umywalkę. Spoglądnęłam w lustro.
- Brzydzę się siebie. Swojego ciała, całej siebie… - spuściłam głowę.
- O, tu jesteś. – podskoczyłam z przerażenia.
- Wystraszyłam się! Nie rób tego więcej! – spojrzałam na rozbawioną minę Summer. – To nie jest śmieszne. Mogłam dostać zawału! – podeszłam do dziewczyny i uderzyłam ją w ramię.
- Ała! Zabolało. Lepiej uważaj, bo oddam dwa razy mocniej. – zaśmiała się i zaczęła mnie gonić.
                Goniłyśmy się z dobre kilkanaście minut. Z wyczerpania padłyśmy na łóżku.
- Hm, to co, idziemy? – Sam wstała.
- Jasne. Wezmę tylko kasę i możemy iść. – zza łóżka wyciągnęłam skarbonkę.
- Wow, niezła skrytka. – puściła mi oczko.
- Ta, ciekawe gdzie ty chowasz grubszą kasę. Pewnie w skarpecie. – dodałam.
- Skąd wiedziałaś?
- Oj Summer, Summer, dużo rzeczy wiem o tobie. – uśmiechnęłam się ciepło.
                Otworzyłam skarbonkę. Pech chciał, że wyleciała całą kasa.
- Doobra – przeciągnęła. – teraz pytanie do ciebie: skąd tyle masz?
- Ee, ja… pracuję w sklepie.
- W którym? – spytała podejrzliwie. – I dlaczego o tym nic nie wiem?
- No wiesz, w tym na końcu miasta, nie pamiętam nazwy. – umknęłam wzrokiem.
- Nie kłam. – usiadła obok mnie. – No, powiedz, może też się tam zatrudnię. – poprawiła się i klasnęła w dłonie. – Potrzebna jest mi teraz kasa. – podrapała się po głowie.
- Nie sądzę żebyś chciała tam pracować. Ja… - zaczęłam.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz