czwartek, 19 lipca 2012

Rozdział 25


            Wciąż trzymała telefon przy uchu chociaż rozmowa zakończyła się kilka minut temu. Nie spodziewała się, że Justin wyjawi jej tajemnicę. A jednak to zrobił. Teraz była całkowicie świadoma, że musi uważać na wszystko, być przy chłopaku czujna i nie pozwolić się skrzywdzić.
            Nie wiedziała jak to zrobi. Przy Justinie nie była „sobą” – tą osobą jaką jest w szkole przy gdzie indziej, nawet w domu. Przy nim była taka jaka jest naprawdę. Nie ukrywała niczego opowiadając jemu o swojej przeszłości. Dzieliła się z nim swoimi tajemnicami, które za żadne skarby w życiu nie wyjawiłaby nikomu.
            Lecz to zrobiła. I jakby mogło się zdawać, że chciała je zabrać ze sobą do grobu, nie zrobiła tego i ma teraz o to żal do siebie. Przyrzekła przed sobą będąc jeszcze małą dziewczynką, iż pewnych spraw nie powie nikomu.
            Więc dlaczego to zrobiła?
            Właśnie takie pytanie zadawała sobie teraz biorąc letni prysznic. Myślała, że ukoi jej nerwy, pozwoli zapomnieć o tej całej rozmowie z chłopakiem, ale jak na złość było wręcz odwrotnie. Myśli bombardowały jej umysł tysiącami pomysłów na sekundę nie pozwalając nawet przez chwilę odpocząć.
            Była zdenerwowana. Tak bardzo aż uderzyła pięścią w płytki. Zabolało, ale nie ból się tutaj liczył – on nie miał teraz najmniejszego znaczenia. Była zła na siebie, że przy nim jest aż tak bardzo nieuważna. Cokolwiek będzie przy nim robiła musi uważać. Nawet odwrócenie głowy może przesądzić o jej dalszym losie.
            Sięgnęła po ręcznik, którym po chwili się przewiązała i stąpając po lekko rozgrzanych płytkach stanęła przed lustrem. Lekko rozmazany tusz spowodował, że zaśmiała się; tak po prostu. Jakby usłyszała żart z ust Chucka…
- Chuck. – jęknęła boleśnie – Nadal nie mogę się pozbierać po twojej śmierci. Dlaczego właśnie ty? Czym sobie na to zasłużyłeś?
            Głowa Annie delikatnie opadła w dół, a po policzku popłynęła samotna łza. Tak samotna jak ona sama.
***
            Leżał na łóżku z gitarą. Dawno nie grał samotnie. Zapomniał jakie uczucie ogarniało go, gdy tylko lekko przejechał palcami po strunach. J e g o  świat. Własny, który kreował tak jak chciał, bez nikogo, tylko on i muzyka i te cudowne uczucie spełnienia…
            Na chwilę zapomniał co poprzysiągł przed nim – osobą, którą teraz najchętniej zabiłby, choćby długopisem, byle tylko zapomnieć o wszystkim. Wiedział, że nie podoła zadaniu jakie mu zlecili, gdy tylko zgodził się na wszystko. „Byś był wolny” – przemknęło mu przez głowę.
            Był wolny, przynajmniej po części, bo od fanek nigdy się nie uwolni. Ale nawet nie chciałby tego zrobić. Świadomość, że tyle dziewczyn leci na niego dodaje mu tylko pewności siebie. Za jedno spojrzenie dziewczyny zrobiłby wszystko, a o przytulenie czy pocałunek… lepiej nie mówić.
            Odstawił gitarę na swoje miejsce i wziął świeżą bieliznę oraz krótkie spodenki do spania. Wziął szybki prysznic, a następnie zakopał się w kołdrze.
***
            Annie tymczasem wyszła na balkon pomimo zimna jakie panowało na dworze. Szczelnie opatuliła się kocem gdyż przez jej ciało przechodziły co chwila dreszcze. Wiedziała, że może się zaziębić, ale nie obchodziło jej to. Chciała by Justin się zmienił. By był wspaniałym chłopakiem, który dla swojej dziewczyny zrobi niemalże wszystko.
            Spojrzała na gwiaździste niebo.
- Wiesz na co mam ochotę? – zapytał roześmiany chłopak.
- Nie, powiedz – gdy pokiwał przecząco głową, dziewczynka złapała swojego brata za koszulkę i pociągnęła. – No powiedz, proszę.
- Na ciebie!
            Złapał małą i podrzucił ją do góry. Annie śmiała się w niebogłosy nie mogąc złapać oddechu.
- Postaw mnie! – krzyknęła.
- A co jeśli tego nie zrobię?
- Będę cie gonić…
            Wróciła do pokoju. Zorientowała się, że jej telefon dzwoni. Nie chciała z nikim rozmawiać, ale natrętna osoba co chwila nawiązywała nowe połączenie. Wkurzona chwyciła urządzenie i nacisnąwszy zieloną słuchawkę przyłożyła je do ucha.
- Czego – warknęła nie sprawdzając nawet kto dzwoni.
- Tak się wita swojego dawnego przyjaciela? – po drugiej stronie rozbrzmiał ciepły głos Drew.
- Drew! – wykrzyknęła. – Przepraszam, nie chciałam – wyjąkała.
- Nic się nie stało, Ann. Znam te twoje humorki – zaśmiał się tak jak Annie uwielbiała. – Dzwonię zapytać się co robisz w weekend.
- Hm, w weekend? – brązowowłosa zastanowiła się przez chwilę. – Miałam iść zamiar zrobić zakupy, w sensie, że kupić prezenty na święta. A dlaczego pytasz?
- Przyjeżdżam do dziadków.
- Naprawdę? Nie wierzę, o kurcze! Nawet nie wiesz jak się cieszę!
            Annie w końcu poczuła się szczęśliwa. Zapomniała o całej sprawie z Justinem zadowolona, że znowu zobaczy starego przyjaciela. Była zaskoczona, że zadzwonił do niej, bo dawno tego nie robił, a ona nie miała w zwyczaju pierwsza dzwonić.
            Przegadali dobre dwie godziny. Zapomnieli, że istnieje coś takiego jak czas, po prostu cieszyli się chwilą, tym że znowu rozmawiają ze sobą. 
            Po rozmowie położyła się spać. Szybko zasnęła pomimo tego, że myślała cały czas o Justinie. Znowu. Nie potrafiła ot tak zapomnieć o wszystkim. Nie chciała. Wiedziała, że musi zmierzyć się z kimkolwiek lub czymkolwiek co sprawiło, że Justin się zmienił.
            Może grać i wygrać tą bijatykę, ale nie wojnę.
            Wojnę wygra ona.


            - Och, naprawdę! Mamuś! Nie wierzę w to.
- Musisz uwierzyć – kobieta położyła dłoń na ramieniu córki. – Wiesz, zawsze zastanawiałam się jakby to było gdybym nie poznała twojego ojca. Prawdę mówiąc to Bill uratował mi życie wyciągając z najgorszego bagna w jakie mogłam się wkopać.
- Brałaś narkotyki? – dziewczyna poprawiła się na fotelu, a następnie spojrzała na stojącą przy oknie Dorothy; trzymała jej małą siostrzyczkę.
- Tak… - Megan spuściła nisko głowę. – Do tej pory dziękuję Bogu za to, że on pokazał mi inne wyjście, inną drogę.
- Ale coś musiało cię skłonić, coś musiało się stać, że zaczęłaś br…
- Nie, to był mój świadomy wybór. Po prostu spodobało mi się to, a gdy już zaczniesz brać potrzebujesz tego coraz bardziej i bardziej gotowa zrobić wszystko by dostać choć odrobinę – Megan patrzyła się w jakiś nieznany punkt Annie; dziewczyna zauważyła, że jej mama zaciska mocno dłonie na kocu, którym była przykryta.
            Megan od jakiegoś czasu chorowała. Zwykłe przeziębienie jak mawiała. Nie chciała pójść do lekarza, ale w końcu została zmuszona. I wtedy… dowiedziała się, że umrze. Nie było wiadomo kiedy, dlatego musiała opowiedzieć swoją historię Ann.
            Dziewczyna wiedziała, że godziny życia jej mamy są policzone. Wiedziała, że znowu straci osobę, którą bardzo kocha. Nie chciała, nie mogła załamać się, ponieważ miała dla kogo żyć – dla małej istotki, która smacznie spała w ramionach Dorothy.
- Annie?
- Tak mamuś?
- Pamiętaj, że zawsze cie kochałam i będę kochać.
- Ja ciebie też kocham mamo i nie pozwolę ci odejść… - dziewczyna spojrzała na Megan, która była coraz bledsza i bledsza aż w końcu jej klatka piersiowa uniosła się po raz ostatni (…)

            - Dzisiaj odbieramy dyplom, nie cieszysz się?
- Czy się cieszę? Owszem – Ann spojrzała na niebo; bez żadnej chmury, było przejrzyste, a słońce  jakby uśmiechało się zachęcająco do dziewczyny. – Wyjadę stąd, porzucę to miejsce starając się wymazać je na zawsze.
- Ann…
- Nie Summer, muszę to zrobić, bo inaczej oszaleję. Nie mogę pozostać tu dłużej. Muszę wyjechać. Nie straciłaś trzech najważniejszych osób w swoim życiu. Czuję pustkę będąc tutaj, w Hudson. Polecę do USA, do Melanie i tam wraz z nią i Dorothy wychowam małą.
- Rozumiem i mam nadzieję, że kiedyś zmienisz zdanie.

            Po odebraniu dyplomu i wyników maturalnych, Annie udała się do swojej szafki by wyciągnąć z niej rzeczy jakich nie zdołał zabrać ostatnim razem. Nie było ich wiele, kilka zeszytów i dwa zdjęcia: jej i Chucka oraz z Summer. Pociągnęła lekko nosem zdając sobie sprawę, że tak naprawdę ucieka przed tym wszystkim co ją spotkało. Wiedziała, że może się to nie udać, ale chciała po prostu spróbować, żyć normalnie.
            Wychodząc ze szkoły musiała wstąpić jeszcze do pokoju dyrektora, który, jak się okazało, miał dla niej miłą oraz zaskakującą niespodziankę.
- Zawsze zastanawiałem się jak to jest, że radzisz sobie ze wszystkim. Jest mi bardzo przykro, iż straciłaś najbliższe ci osoby – położył dłoń na ramieniu brązowowłosej i lekko je ścisnął. – Dlatego wręczam ci ten oto czek aby pokryć dwa lata twoich studiów, na które mam nadzieję, że się wybierasz.
- Proszę pana, nie musi pan, naprawdę, poradzę so…
- Nie moja droga. Byłaś jedną z najlepszych uczennic, przyjmij proszę ten prezent.
- Dziękuję panu bardzo (…)

            Schodząc po schodach wpadła na kogoś. Jak się później okazało, na Justina. Annie zagryzła tylko wargi i spróbowała wyminąć chłopaka, ale ten złapał ją za łokieć i tym samym zatrzymał ją.
- No, no, no, kogo widzę.
- Puść mnie, nie mam nastroju na rozmowę z tobą. – wysyczała.
            Bieber uśmiechnął się kpiąco i puścił dziewczynę, która straciła równowagę i spadła ze schodów (…)

            Usłyszała cichą rozmowę. Spróbowała otworzyć oczy, lecz coś jej nie umożliwiło. Ten głos, pomyślała, przecież to niemożliwe, chyba że jestem w niebie. Właśnie, jestem w niebie. Jest tu Chuck, mama i tato. W końcu jesteśmy razem. Uśmiechnęła się tym samym zwracając na siebie uwagę wszystkich osób jakie były w sali.
- Budzi się – lekko zachrypły głos lekarza sprawił, że Megan podbiegła do łóżka i złapała Annie za dłoń ściskając ją zbyt mocno. – Proszę uważać, pani córka miała poważny wstrząs mózgu.
- Po prostu nie mogę uwierzyć, że jest z nami, gdy każdy tracił już nadzieję, że się nie obudzi – Bill przytulił swoją żonę, która płakała rzewnie ciesząc się z poprawy stanu zdrowia córki.
- Muszą państwo wyjść na chwilę. Zrobimy kilka rutynowych badań i będziecie mogli wejść do niej z powrotem.

            Po godzinie czasu, która dłużyła się niemiłosiernie, Annie w końcu mogła zobaczyć się z rodziną. Lekarz wytłumaczył jej wszystko, gdy dziewczyna cały czas powtarzała, że jest w niebie i chce zobaczyć się z bratem i rodzicami.
- Kochanie jesteś już z nami. Teraz będzie wszystko dobrze.
- Ile byłam w śpiączce? – brązowowłosa zapytała cicho stojącą obok Megan.
- Ile? Prawie dwa lata.
- Czy, czy Charles jest tu z nami?
- Tak, poszedł do baru cos zjeść.
- Czyli, że to wszystko mi się tylko przyśniło – szepnęła do siebie szczęśliwa, że tak naprawdę miała tylko głupi sen, w którym została praktycznie sama, nie licząc Dorothy i małej siostry.
            Jednak nie cieszyła się z dwóch powodów, że nie ma obok niej Summer i dlatego że Justin to tak naprawdę wymysł jej fantazji.  


_________________________

Tak, to jest koniec tego bloga. Nie potrafię dłużej już pisać tego opowiadania. Szczerze mówiąc miałam jeszcze sporo pomysłów co do niego, ale jak widać - już nic nie będzie. 
Kończę z blogowaniem chyba na zawsze. Jeśli będę coś pisać to tylko i wyłącznie dla siebie, 
Wydaje mi się, że historia lubi się powtarzać, dlatego piszę po raz drugi: W 80% NIE WRÓCĘ. A co z pozostałymi 20%? Tego nie wiem, może KIEDYŚ zmienię zdanie, usunę ten rozdział tym samym zaskakując was powrotem. 
Także ten, bardzo wam dziękuję, że byliście ze mną.

Być może do kiedyś tam...

2 komentarze:

  1. Liczyłam na coś innego. Jeśli mam być szczera, to jest jedyny rozdział, który mi się nie podoba. Z początku nic z tego nie zrozumiałam. Szanuję Twoją decyzję, chociaż mam cichą nadzieję, że usuniesz ten rozdział i jeszcze zmienisz losy bohaterów opowiadania. :) Samo w sobie jest oryginalne, do tego jeszcze dobrze się czyta. Powodzenia. :)

    xoxo, M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ogólnie nadszedł teraz ciężki czas, ponieważ nie potrafię napisać czegoś konkretnego i wolałam na jakiś czas zakończyć bloga oto takim rozdziałem. mi również się nie podoba, ale tak musi być. przynajmniej teraz. pozdrawiam :)

      Usuń