niedziela, 6 maja 2012

Rozdział 11


                Stałam jak słup soli. Nie wiedziałam jak mam zareagować, dosłownie mój mózg przestał pracować. Nerwowo kręciłam głową nie wiedząc co mam odpowiedzieć.
- Jaka Annie? Musiałeś mnie z kimś pomylić. – chciałam wyminąć postać, ale złapała mnie za rękę.
- Nie, na pewno się nie pomyliłem. Nie pamiętasz mnie? – uśmiechnął się tak robił to zawsze.
- Nie, nawet ciebie nie kojarzę. – spojrzałam w bok. Nerwowo bawiłam się wisiorkiem.
- Hm, może tak jest rzeczywiście. – uśmiechnął się. – No to nic, przepraszam za zamieszanie. – poszedł w przeciwną stronę niż ja. I dobrze, nie chciałabym go znowu spotkać.
                Ten chłopak co mnie poznał to Drew. Stary znajomy z dzieciństwa. Razem wychowywaliśmy się jakoś do dziesiątego roku życia, ale później wraz z rodzicami przeprowadził się do innego miasta (nie pamiętam jakiego). Bardzo się zmienił – zmężniał, zrobił się przystojny, a jego głos przyprawiał mnie o przyjemne dreszcze. W pierwszej chwili nie poznałam go. Dopiero gdy się odezwał, coś zaświtało mi w głowie i nagle zapaliła się czerwona lampka – niebezpieczeństwo. Nie mógł mnie poznać, nie w takim miejscu, nie w takiej chwili. Nie chcę by ktokolwiek dowiedział się co robię.
Opuściłam Paradise uważając, by ponownie nie spotkać Drew. Oh, to by było zbyt upokarzające. Szłam powoli w stronę domu. W uszach miałam słuchawki i zatracałam się w głosie Justina. Szczerze mówiąc to chłopak czasami sprawia, że robi mi się lepiej. Nie tyle co on, ale jego muzyka. Tak naprawdę życie nigdy mnie nie rozpieszczało. Zawsze coś musiało się wydarzyć, gdy myślałam, że jest już dobrze. Nie wiem czym to jest spowodowane. Jestem wierząca, chociaż nie chodzę do kościoła. Nie czuję takiej potrzeby. Mogę doskonale pomodlić się w zaciszu domu. To też jest rozmowa z Bogiem, prawda? Idąc nie patrzyłam się przed siebie, lecz na chodnik. Zrobiło się odrobinę chłodno, więc schowałam dłonie do kieszeni. Co jakiś czas kopałam leżący przede mną kamień, który następnie toczył się niedaleko. Ruch na ulicy był niewielki co bardzo mnie zdziwiło. Przeważnie w piątek o tej porze większość ludzi jechało na imprezy. Spojrzałam więc na zegarek: - No tak, jest już po jedenastej. – szepnęłam. Schowałam telefon do torebki i uniosłam głowę. Na jezdni nie jechał żaden samochód. Swobodnie przeszłam na druga stronę ponownie zatracając się w głosie Justina. Przyspieszyłam trochę kroku by być szybciej w ukochanym łóżku i zapomnieć o dzisiejszej sytuacji.
Coraz bliżej zbliżałam się domu. Nawet widziałam go już z zza rogu. Uśmiechnęłam się na samą myśl, że za chwilę wejdę do tak dobrze znanych mi czterech ścian mojego pokoju i odetchnę spokojnie.
Jednak coś albo ktoś mi w tym przeszkodził…


***


                Rzuciłem torbę z ubraniami w kąt pokoju, a sam położyłem się na łóżku. Od dwóch dni strasznie boli mnie głowa. Czasami nie potrafię wytrzymać. Za niedługo rozpoczyna się rok szkolny, co więcej, klasa maturalna, a ja czuję, że nie poradzę sobie z nauką. Oficjalnie już robię sobie przerwę w tym całym show biznesie. Muszę trochę odetchnąć, aby w przyszłym roku ruszyć z nową dawką energii.
- Justin? – obróciłem głowę stronę drzwi.
- Co jest mamo?
- Chciałam sprawdzić jak się czujesz. – mówiąc to uchyliła szerzej drzwi i weszła do pokoju.
- Teraz o wiele lepiej. W tym miejscu czuję się najlepiej. Dobrze, że już wróciliśmy. – uśmiechnąłem się lekko co poprawiło Pattie humor.
- Cieszę się z tego. Zrobić ci gorącą czekoladę?
- Jeszcze się pytasz?! – podniosłem się. – Jasne! Mmm… - rozmarzyłem się.
- Jak będzie gotowe to cie zawołam. Na razie się rozpakuj. – kobieta podeszła do drzwi.
- Muuuszę? – specjalnie przeciągnąłem i zrobiłem oczka zbitego psiaka.
- Tak. – rozkazała i wyszła. Westchnąłem; niechętnie wstałem z łóżka. Chwyciłem torbę i rzuciłem ją na łóżko. Bałem się rozpiąć zamek, bo podejrzewałem, że wszystkie ubrania wylecą na mnie. Jednak odważyłem się spróbować. przymknąłem oczy, a gdy nie poczułem nic otworzyłem je z powrotem.  Chyba moja chora wyobraźnia tak działa. Zaczynam się jej bać! Zaśmiałem się. Wyciągnąłem kilka pogiętych a zarazem brudnych koszulek, które następnie rzuciłem obok drzwi. Miałem zamiar sięgnąć po kolejne, ale usłyszałem z dołu krzyk mamy.
- Justin! Czekolada gotowa! Zejdź do salonu! – podziękowałem w duchu mamie, że nie muszę dalej wypakowywać ubrań. Chociaż i tak to mnie będzie czekało, co się odwlecze to nie uciecze, pomyślałem.
                Zbiegłem szybko po schodach  nie mogąc doczekać się kiedy w końcu napiję się czekolady. Uwielbiam jak mama je przygotowuje. Zawsze daje duuużo bitej śmietany, którą muszę jak najszybciej zjeść czego efektem są białe wąsy pod nosem.
                Kiedy dotarłem do salonu, rzuciłem się na sofę obok mamy. Kobieta spojrzała na mnie spod byka po czym zaczęła się śmiać.
- Oj Justin, Justin. – uśmiechnęła się. – Nigdy z tego nie wyrośniesz. – pogłaskała mnie po głowie. Czyżby brakowało mi tego?
- Wolisz żebym był nadętym, rozpieszczonym panem Gwiazdą? – próbowałem się nie śmiać, ale kiepsko mi to wychodziło.
- Słucham?! O nie, nie, nie. – pokiwała palcem. – Nawet nie próbuj takim być. Jeśli to się stanie, to ja wolę już spać pod mostem niż z takim tobą pod jednym dachem.
- Mówisz serio? – musiałem się zapytać, bo wywnioskowałem tak z jej mimiki twarzy.
- Tak. – spojrzała w telewizor.
- Mamo. – jęknąłem. – Na pewno tak nie myślisz. – sięgnąłem po kubek z czekoladą. Po bitej śmietanie ani śladu.
- Nie chciałabym mieć takiego syna. Nie tak cie wychowywałam abyś stał się człowiekiem, który będzie pomiatać gorszymi od siebie tylko dlatego, że ma więcej pieniędzy, lepszy dom, warunki.
- Nie chcę taki być. I uwierz mi, to się nie stanie. Przecież doskonale pamiętasz jak nam było ciężko. – Pattie spuściła głowę. Po jej policzku spłynęła samotna łza. Przytuliłem ją do siebie i szepnąłem jej do ucha „kocham cie”. 
- Ja ciebie też Justin. – wyswobodziła się. – No, wypij czekoladę, bo za chwilę będzie zimna. – delikatnie uśmiechnęła się jakby chciałaby przez to powiedzieć, że jest już wszystko okej.
                W ciszy dopiłem do końca już nie tak gorący napój, posiedziałem jeszcze chwilę z Pattie oglądać denną komedię. Było kilka minut po szóstej, więc udałem się po pokoju dokończyć wypakowywanie ubrań. W między czasie jak to robiłem po pokoju rozległ się dźwięk mojego telefonu.
- Halo? – nawet nie sprawdziłem kto dzwoni.
- Siema Justin! Co robisz wieczorem? Może posiedzimy u mnie, pooglądamy meczyk, jakieś piwko, dziewczyny i te sprawy.
- Spokojnie Jay. Jak się wyrobię to wpadnę do ciebie. Na razie nie mam czasu.
- To co ty robisz. – spytał.
- Wypakowuję rzeczy.
- Wielka mi robota. Długo ci to nie zajmie. Po dziewiątej widzę ciebie u mnie. Nara. – nie zdążyłem nawet zaprotestować. W sumie to dobrze. Zapowiada się niezły wieczór.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz