Mamy
ręce pełne roboty. Wielkimi krokami zbliża się poród, mama coraz częściej
denerwuje się, a nie może. Z tego powodu wylądowała w szpitalu chyba jakoś ze
trzy razy. Za bardzo się o nią martwię, dlatego staję na głowie razem z
Dorothy.
Jestem już w klasie maturalnej co za bardzo mi się
nie uśmiecha. Nie mogę skupić się na nauce, ponieważ musimy przygotować pokoik
dla mojej siostrzyczki. Jestem z mamy bardzo dumna, że pomimo problemów ona
pcha się wszędzie. Powinna siedzieć na sofie i uważać na dziecko by nie
dopuścić do ponownego powrotu do miejsca, za którym szczerze nie przepadam. Ona
również i wiele innych osób. Zawsze mówi i mi i Dorothy, że nie może siedzieć
bezczynnie i patrzeć się jak my pracujemy. Okej, wierze jej, ale Megan powinna
się zastanowić nad zdrowiem jeszcze nienarodzonego dziecka. Wiem, że martwi się
o nas, ale swoją uwagę powinna bardziej poświęcić mojej siostrzyczce niż nam. Jeszcze
nie zastanowiłyśmy się nad imieniem dziecka. W sumie to cały czas myślimy, ale
nie możemy dojść do porozumienia. Mamie podoba się inne, mi to samo, a nawet
Dorothy podała swoją propozycję. Jak na złość wszystkie trzy imiona są śliczne:
Leonie, Lavinia oraz Gabrielle. I jak tu wybrać?!
Oczywiście nie pomagam Dor cały czas. Musze
przygotowywać się do matury, a w między czasie, gdy mam wolne, odwiedzam
Melanie i małą Annie. Dziewczynka zawsze cieszy się na mój widok nawet wtedy,
kiedy ma bardzo zły humor. Staram się
kupować jej prezenty, ale jednego razu Mel skarciła mnie za to mówiąc, że w ten
sposób rozpieszczę małą. Nie wiem jak mogłabym to zrobić zważywszy na to, że
jestem u nich jakoś cztery do pięciu razy w miesiącu. Może ma rację, chociaż ja
i tak wciąż kupuję jej nawet drobne prezenty.
Mama wciąż nie dowiedziała się o dziecku Chucka.
Teraz, gdy w każdej chwili może ponownie trafić do szpitala, unikam rozpoczęcia
rozmowy na ten temat. Jednak kiedyś będę musiała jej to powiedzieć, ale jeszcze
nie teraz. Mogłoby to spowodować katastrofę, której pragnę uniknąć jak ognia.
Jestem szczerze zdziwiona, iż do tej pory jednak udało mi się dochować tej
tajemnicy. Tak samo jestem pod wrażeniem milczenia Summer. Przez te trzy
miesiące kłóciłyśmy się wiele razy, a ona nie wypaplała Megan dwóch moich
największych tajemnic: że Chuck miał dziecko oraz tej, że jestem kobietą
lekkich obyczajów(dop. aut. jednak coś z języka polskiego pamiętam).
Głos, który towarzyszył mi podczas drogi powrotnej od
Drew to było sumienie. Teraz za każdym razem jak sobie przypomnę tamtą chwilę
chce mi się śmiać wniebogłosy. Nie wiem jak mogłam być tak głupia i przerazić
się sumienia. Nikomu o tym nie powiedziałam i nie mam takiego zamiaru. Wszyscy
po prostu wyśmialiby mnie z tego powodu. A mama uznałaby, że muszę pójść do
psychiatry.
Do klubów chodzę raz na dwa tygodnie. Już nie
potrzebuję zabawiać się z kolesiami dla kasy, ponieważ Megan w pracy idzie
bardzo dobrze. Wybiła się z dna, na którym przez jakiś czas była. Za kasę,
którą miałam w skarbonce kupiłyśmy ubranka i inne potrzebne rzeczy dla dziecka.
Nie za całą oczywiście, musiałam zostawić sobie jakąś część na zbliżający się
bal zimowy.
Jak co
roku w naszej szkole dyrekcja organizuje bal zimowy, na którym wybierani są
królowa i król balu. Każdy, który przyjdzie zobowiązany jest aby ubrać się
schludnie. Gdy tak mówią to chodzi im o to, że chłopcy mają mieć garnitur, a
dziewczyny sukienki balowe. Jak wiadomo z doświadczenia w naszej szkole jest
pewna grupka tzw. „plastików”. Ściślej mówiąc osoby te chodzą do mojej klasy:
Miriam Johnson, Selena Burney, Caroline Carlson oraz Pamela Clein. Tylko jedno
podoba mi się w tych dziewczynach: nie chcą upodobnić się Miriam. Każda ma swój
własny styl, ale jest na tyle słodki i odkrywający ciało jak „przywódczyni”.
Naprawdę, nie wiem jak mogą robić z siebie idiotki, ponieważ nie są takie
głupie na jakie wyglądają. Chociaż, jakby się tak zastanowić, to czasami
potrafią zaskoczyć w najmniej oczekiwanym przez wszystkich momencie.
Muszę
się przyznać, nawet bez bicia, że kiedyś należałam do paczki Miriam. Tak jakby
to… nie, źle powiedziałam. Kilka lat temu przyjaźniłam się z Johnson. Po
wyjeździe Drew czułam się samotna. Jako, że mój tato i tato Miriam pracowali
razem przez jakiś okres czasu, zbliżyłyśmy się przez to do siebie. Dobrze się
bawiłyśmy w swoim towarzystwie, ale wiadomo jaka jest to przyjaźń pomiędzy
jedenasto czy dwunastolatkami.
Kontakt
urwał się po małej sprzeczce. Pokłóciłyśmy się w sumie o nic. Chociaż dla
takich dziewczynek jakimi byłyśmy my, był to straszny problem. Miriam wiedziała
co chcę założyć na bal przebierańców, tak samo wiedziałam ja co ona chce ubrać.
Tak więc przygotowałam się z pomocą mamy na ważny dla mnie bal. Na twarzy
miałam piękną maskę połyskującą srebrnym brokatem. Ubrana byłam w długą
rozchodzącą się na dole sukienką kolory delikatnego różu, a na plecach miałam
drobne skrzydełka. Według mamy i taty a także Chucka wyglądałam cudownie. Sama
tak też uważałam. Byłam szczęśliwa, że mogę pokazać wszystkim jak pięknym
jestem dzieckiem.
Niestety,
moja radość ulotniła się bardzo szybko po przybyciu na miejsce. Gdy tylko
ujrzałam Miriam, bardzo się wkurzyłam jak na dziecko dwunastoletnie. Ubrana
była dokładnie tak samo jak ja! Na zewnątrz nie pokazałam nikomu jak bardzo
mnie tym zirytowała, a wewnątrz aż płonęłam z gniewu na nią. W pierwszej chwili
pomyślałam, że chciała wyglądać tak samo pięknie jak ja, ale jej sukienka była
również oszałamiająca, więc nie rozumiem dlaczego to zrobiła.
Ale to
nie koniec. Kolejnym powodem naszej kłótni był chłopak, który podobał się nam
obydwu. Najprzystojniejszy w naszej klasie. Nazywał się Nicholas i każda
dziewczyna wzdychała na jego widok. Oszałamiająco piękny. Jego czarne włosy
idealnie przystrzyżone zawsze połyskiwały w słońcu. Oczy koloru oceanu patrzyły
na każdego ciekawie a zarazem ostrzegały przed jego charakterkiem. Och, jak on
mi się podobał pod każdym względem! Dobra, trochę z tym przesadziłam, ale Nicky
był serio najpiękniejszym dzieciakiem w naszej szkole.
Okey, a
teraz czas by powrócić do kolejnego powodu kłótni. Otóż ów chłopak jak już
chyba wspomniałam podobał się i mi i Miriam. Skrywałam to przed całym światem,
a Johnson przeciwnie – robiła wszystko żeby ją zauważył. Czy jej się udało?
Skądże. Nie spojrzał na nią ani razu. Za to mi posyłał niewinne uśmieszki.
Oczywiście nie spodobało się to Miriam, dlatego ubrała się tak samo na ten
felerny bal, którego nie zapomnę do końca życia. Reszty można się domyśleć co
mi zrobiła.
Teraz,
kiedy mijamy się na korytarzu, nie zaszczycamy się nawet jednym spojrzeniem.
Gorzej jest w klasie, gdy słyszę jej okropnie słodki głosik. Pociesza mnie
jedynie fakt, że będę jeszcze słyszeć go przez niewielki okres czasu, zaledwie
osiem miesięcy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz