niedziela, 6 maja 2012

Rozdział 17


                Do pokoju, o niebieskim kolorze ścian, wpadły przez niezasłonięte okna pierwsze promienie słoneczne, które delikatnie rozświetliły pomieszczenie. W powietrzu dało się zauważyć przez to latające drobinki kurzu.
                Moją twarz musnęły promienie słońca, które obudziły mnie. Przeciągnęłam się i cicho ziewnęłam. Spojrzałam na sufit i wtedy spostrzegłam coś dziwnego. Sufit w moim pokoju jest czarny, a nie tak jak w tym przypadku – niebieski. Drgnęłam nie wiedząc co się dzieje.
                Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że przecież jestem u Justina, który tak nawiasem mówiąc smacznie chrapał obok mnie. Spojrzałam na niego nie mogąc wyjść z podziwu. Leżał bokiem obrócony w moją stronę. Na czole pojawiła mu się zmarszczka, pewnie śni mu się coś niedobrego, coś co mu się nie podoba. Miałam tak wielką ochotę pogłaskać go po policzku, ale nie mogłam tego zrobić. Chciałam opuścić ten pokój, ten dom, zanim chłopak wstanie.
                Jak najdelikatniej wyszłam spod kołdry cały czas obserwując śpiącego Justina. Najpierw podeszłam do krzesła, na którym leżały sukienka i płaszczyk oraz szpilki, a następnie na palcach do drzwi. Były uchylone, więc nie musiałam zakrzątać myśli aby otwierając ich nie narobić hałasu.
                W domu Justina byłam po raz pierwszy, więc ciężko mi było poruszać się po mieszkaniu. Dlatego trochę czasu zajęło mi znalezienie łazienki. Musiałam doprowadzić się do normalnego wyglądu. Wyjście w takim stanie w jakim byłam aktualnie równało się niemalże samobójstwie. Plus dochodzi do tego jeszcze reputacja naszego Gwiazdorka. Jest już między nami okey, więc nie chcę by cokolwiek się popsuło, a tym bardziej przez taką głupotę.
                Stanęłam przed lusterkiem tępo wpatrując się w nie.
- Przecież nie doprowadzę się do porządnego wyglądu bez jakichkolwiek kosmetyków. – jęknęłam. – Samą wodą nie zdziałam cudów. – odłożyłam torebkę na pralkę obok, a buty na podłogę i ponownie przejrzałam się w lusterku. Odkręciłam kurek z ciepłą wodą; musiałam trochę jej spuścić by leciała letnia. Włosy związałam gumką, którą zawsze mam przy sobie – jak nie na nadgarstku, to w torebce. Pochyliłam się nad umywalką i oblałam kilka razy twarz wodą. Sięgnęłam po ręcznik. Wytarłam się i spojrzałam w lusterko. Nie było źle, wręcz tragicznie. Zbyt duża ilość tuszu na rzęsach dała o sobie znać. Od oka przez cały policzek ciągnęła się czarna smuga. Wyglądałam jak siedem nieszczęść.
                Postanowiłam poszukać jakiś kosmetyków Pattie. Musiała coś przecież mieć. Kucnęłam przed jedną z szafek; zdecydowanym ruchem otworzyłam ją i przejrzałam. Jedyne co w niej znalazłam to środki do ubikacji. Zamknęłam ją, a następnie wstałam i podeszłam do drugiej. W niej znalazłam kosmetyczkę, a w niej szukane rzeczy. Położyłam ją na pralce obok torebki i zaczęłam wyciągać po kolei kremy, pudry, mleczka.
                Po piętnasty minutach wyglądałam już normalnie. Wszystko pochowałam tak jakby nikt niczego nie ruszał i opuściłam łazienkę. chciałam zejść na dół, ale postanowiłam jeszcze zajrzeć do pokoju Justina. Lekko uchyliłam drzwi na tyle by móc tylko włożyć głowę. Chłopak słodko spał. Uśmiechnęłam się sama do siebie i wycofałam się. Śmiało zeszłam po schodach, których w przeciwieństwie do łazienki nie musiałam długo szukać, i opuściłam dom Biebera.
                Świeże powietrze od razu zrobiło mi lepiej, poczułam się wspaniale. Tanecznym wręcz krokiem opuściłam posesję Justina i nie spiesząc się  ruszyłam w stronę domu. Jednak w połowie drogi zmieniłam zdanie. Tak czy siak musiałabym odwiedzić Sam, a teraz miałam wielką ochotę wygadać się jej.   
Stanęłam pod drzwiami i zapukałam w nie. Po chwili ujrzałam uśmiechniętą twarz Sam.
- Annie! Jak ty wyglądasz? – zaśmiała się otwierając szerzej drzwi. – Wejdź proszę. Robię właśnie naleśniki. Wydaje mi się, że będziesz miała ochotę zjeść. – wytarła dłonie o fartuch.
- Raczej tak. – i na potwierdzenie moich słów, zaburczało mu w brzuchu. Dosyć głośno. Zaśmiałyśmy się i udałyśmy się do kuchni.
- Wiesz, że nie wymigasz się i będziesz musiała mi wszystko opowiedzieć? –obróciła głowę w moją stronę.
- Tak wiem, bo jak mogłoby być inaczej? – spytałam retorycznie.
               

Kolejne kilka godzin spędziłam u Summer. Opowiedziałam jej wszystko ze szczegółami. W niektórych chwilach nie wytrzymywałam i pękałam ze śmiechu widząc minę dziewczyny. Normalnie tylko uwiecznić ją i w naprawdę złych chwilach spojrzeć na zdjęcie i humor poprawiłby się od razu.
Oczywiście Sam musiała uzmysłowić mi, że popełniłam błąd, do tego niewybaczalny, że nie poszłam z Justinem do łóżka. Wyjaśniłam jej, iż oboje nie czuliśmy aby to był właściwy moment, a następną sprawą, raczej kwestią jest to, że nie jesteśmy parą. Głupio byłoby mi później gdybym mijała Justina nie rumieniąc się przy tym. Przecież ktoś mógłby się domyśleć, że doszło do czegoś pomiędzy nami. Wyszłyby z tego głupie plotki, a ja nie mam zamiaru nasłuchać się od ludzi niekiedy gorzkich słów; a tych by nie brakowało.
Summer dała mi świeże ciuchy, drugi raz nie wybrałabym się na miasto w sukni, tym bardziej, że są to godziny popołudniowe, a właśnie wtedy jest najwięcej ludzi na ulicy. Sukienkę zapakowałam do torby, pożegnałam się z Summer i wolnym krokiem skierowałam się do domu.  
Idąc rozglądałam się na boki jednocześnie rozmyślając o wczorajszym wieczorze. Widok nagiej, umięśnionej klatki piersiowej Justina nie opuszczał mnie ani na krok. Nie mogłam, a przede wszystkim nie chciałam aby ten obraz opuścił moją głowę. Zachowam go aż do śmierci. Wtedy będę wspominać ten czas miło, głowiąc się co by było, gdyby rzeczywiście doszło do czegoś pomiędzy nami.
Do domu weszłam kilkanaście minut po piątej. Na korytarzu roznosił się przyjemny zapach nie znanej mi jeszcze potrawy. Zrzuciłam botki i odwiesiłam płaszczyk na wieszak i skierowałam się do kuchni. Mijając salon zauważyłam włączony telewizor, ale w pomieszczeniu nikogo nie było.
- Cześć. – krzyknęłam radośnie.
- Jezu Chryste!
- Nie, Annie. Wystraszyłam cie, Dorothy?
- Jeszcze pytasz? Dotknij jak moje serce bije.
- Nie, wierze. Dlaczego w salonie włączony jest telewizor? – spytałam siadając na krześle.
- Megan ogląda, a co?
- No właśnie, że nie ogląda. Gdyby tak było raczej bym ciebie nie pytała.
- Na pewno jej tam nie widziałaś? – w jej głosie wyczułam lekki niepokój.
- Taak, jestem pewna.
- Leć do pokoju Megan po kluczyki.
- Co jej się stało?! – krzyknęłam szybko schodząc z krzesła. – Dor, odpowiedz!
- Nie ma teraz na to czasu! Twoja mama wcześniej skarżyła się na bóle w okolicy podbrzusza. Jeśli jej nie widziałaś siedzącej na kanapie, znaczy to tylko jedno – zemdlała. (…)

                Następnie wszystko potoczyło się bardzo szybko. Obie z Dorothy poleciałyśmy do salonu zobaczyć czy mama rzeczywiście leży nieprzytomna. Tak było. Dor szybko pobiegła do telefonu i wezwała karetkę, a ja próbowałam ocucić mamę. Po moim policzkach cały czas leciały słone łzy. W duchu prosiłam Boga aby mamie i dziecku nic nie było. Tak się strasznie bałam o nie, nie mogłabym znowu stracić bliskich mi osób, nie teraz, gdy nie pozbierałam się jeszcze po śmierci taty.
                Lekarze pojawili się dziesięć minut później. Ustąpiłam im miejsca aby jak najszybciej zajęli się Megan. Razem z Dorothy stałyśmy przy wejściu do salonu. Trzymałyśmy się kurczowo za ręce oczekując na informacje o stanie zdrowia mamy. Nie zabrali jej do szpitala co bardzo nas zaskoczyło. Przecież jest w ósmym miesiącu ciąży! Chciałam już na nich nawrzeszczeć dlaczego tego nie zrobili, gdy nagle jeden podszedł do nas w wyśmienitym humorze.
- Nie rozumiem co pana tak cieszy. – puściłam kobietę i założyłam ręce na piersi oczekując wyjaśnień.
- Pani mamie nic nie jest. Zemdlała, ponieważ oglądała jakiś dokument, w którym pokazywali ludzkie narządy. – poprawił włosy.
- Ooo… - tylko tyle zdołałam wykrztusić.
                Lekarze zaczęli się powoli zbierać, a ja wciąż stałam przy drzwiach zdziwiona a jednocześnie szczęśliwa, że mamie i dziecku nic się nie stało. Podeszłam więc do Megan oczekując obszerniejszych wyjaśnień.
- Mamuś, może ty mi coś więcej powiesz, bo ten… - nie dokończyłam widząc jej minę – lekarz powiedział, że to przez to, że oglądałaś telewizję.
- Tak, tak było. Nie zdążyłam zawołać Dorothy żeby przyniosła mi szybko wodę. Ale jak widzisz jest już wszystko dobrze. – pogłaskała się po ogromnym brzuchu. – Przy okazji umówiłam się na wizytę. Zawieziesz mnie?
- Jak tylko będę w stanie to tak, czemu nie. – usiadłam obok niej.
                I po raz kolejny tego dnia musiałam zdać relację z wczorajszego balu. Nawet Dor chciało się tego słuchać chociaż tak naprawdę nie było co opowiadać. Pominęłam sprawę z Justinem i to, że spałam u niego, a raczej z nim w jednym łóżku. Nie wiem czemu nie wygłosiła porządnego wykładu o tym, że nie powinnam spać u chłopaka nie będąc z nim i takie tam duperele. Przemilczała wszystko, co naprawdę mnie zdziwiło.
- Czyli z twojego opowiadania wynika, że bal się udał? – zapytała na końcu.
- Oczywiście. Ja chcę pójść jeszcze raz! Mamo! Nawet sobie nie wyobrażasz tego wszystkiego!
- Oj, Annie, Annie. Przed tobą jeszcze bal maturalny, który będzie bardziej taki, no… - zacięła się na chwilę – kurcze, zabrakło mi słów, ale chyba domyślasz się o co mi chodzi.
- O to, że będzie bardziej oficjalny?
- To też, ale, o, już wiem. Będzie bardziej doroślejszy, będziecie na nim bardziej poważni.
- Na pewno, ale zanim to nastąpi minie parę miesięcy.

                Będąc już w pokoju wyciągnęłam suknię z torby i powiesiłam ją na wieszaku. Buty położyłam na jednej z półek. Wróciłam do pokoju gdzie Lovely biegała jak szalone.
- Chyba pójdziemy na spacer.
                Gdy suczka usłyszała „spacer”, zaskomlała radośnie i zaczęła szczekać. Ubrałam jej fioletową obroże, chwyciłam smycz, którą następnie zapięłam. Ubrałam jej jeszcze czarną kurteczkę i byłyśmy gotowe do wyjścia. Poinformowałam kobiety, że wychodzę.
                Było już ciemno i dosyć zimno, więc założyłam grube rękawiczki, a na głowę naciągnęłam kaptur. Nie chciałam oddalać się zbytnio od domu, ponieważ czułam, że w każdej chwili może zacząć padać deszcz czego szczerze wolałabym uniknąć, ale Lovely najwidoczniej nic nie przeszkadzało, bo zaciągnęła nas do parku. O tej porze nikogo już nie było, więc zaczęłam się bać. Zawsze wolałam omijać parki wieczorem. Nigdy nie wiadomo kto się tam kręci.
                Usiadłam na jednej z ławek. Odpięłam smycz Lovely, która zaczęła biegać naokoło mnie. Wpatrując się w nią nie usłyszałam ani dźwięku telefonu ani wibracji. Dopiero po chwili uzmysłowiłam sobie, że ktoś spróbował się ze mną skontaktować. Wyciągnęłam więc telefon i miałam już zamiar oddzwonić, gdy ta osoba najnormalniej w świecie wyręczyła mnie.
- Witaj Justin.
- Cześć Ann. Co robisz? Masz ochotę na spacer?
- Nie powiem, że nie zdziwiła mnie twoja propozycja, bo tak jest, ale wracając do spaceru to już na nim jestem z Lovely.
- Z kim?
- Z psem. Jesteśmy w parku.
- Będę za niedługo.
                Całkowicie pochłonięta myślami o tym po co chłopak chciał się wybrać na spacer, nie zauważyłam nawet kiedy Justin przybył na miejsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz