Poczułam
zimne dłonie na twarzy. Przestraszyłam się, ale nie dałam po sobie tego poznać,
ponieważ nie chciałam dać satysfakcji napastnikowi.
- Zgadnij, kim jestem? – usłyszałam tuż
przy uchu. Jego głos sprawił, że poczułam się bezpiecznie.
- Daj spokój, wiem że to ty, Justin. –
chwyciłam za jego dłonie i ściągnęłam je z mojej twarzy. – Mam rękawiczki, ale
wyobrażam sobie jakie są zimne, więc albo je schowaj do kieszeni albo załóż
rękawiczki jeśli takowe posiadasz.
- Rękawiczek nie mam, a i też dłoni nie
schowam do kieszeni, bo nie jest mi zimno.
- Twój wybór. Lovely! – zawołałam
suczkę. – Lovely chodź do mnie! – ani nie usłyszałam jej szczekania ani jej nie
widziałam. Zaczęłam się bać. – Widziałeś małego, białego pieska?
- Tak, widziałem ją. Zastanawiałem się
kto jest tak mądry żeby puścić ze smyczy takiego psiaka.
- Ekhm, wiesz, gdyby nie chodziło o
mnie, wygłosiłabym coś podobnego do ciebie albo i nawet coś gorszego, ale teraz
nie to mi w głowie tylko muszę szukać psa. Nie mogę wrócić bez niej… -
jęknęłam.
- Nie martw się, zaraz się znajdzie. –
Justin uśmiechnął się dodając mi tym samym odrobinę nadziei.
- Naprawdę?
- Tak, chodź. – zapewnił mnie.
Przez
dwadzieścia minut szukaliśmy suczki. Straciłam już nadzieję, że ją odnajdziemy,
prawie rozpłakałam się. Justin cały czas wołał psa, a ja wiem, że ona nie
posłucha nikogo oprócz mnie, mamy i Dorothy, więc jeśli posłuchałaby chłopaka
równałoby się to z cudem. Tak samo nie rozumiem dlaczego odeszła ode mnie skoro
nigdy tego nie robiła, a jeśli próbowała, zawsze dostawała po tyłku i nie
opuszczała mnie ani na krok. Stawała się wtedy bardzo potulna.
Załamana
usiadłam na zimnej trawie pod drzewem i rozpłakałam się jak małe dziecko.
Schowałam głowę pomiędzy kolana i nie starałam się nawet opanować łez. Nie
obchodziło mnie to, że ktoś mógłby mnie zobaczyć, ja chciałam po prostu znaleźć
Lovely.
Justina
nie było obok mnie, ponieważ szukał psa, a w tej chwili bardzo go
potrzebowałam. Zawołałam go, ale odpowiedziała mi tylko głucha cisza. Z
załzawionymi oczami spojrzałam w niebo, które nie wróżyło niczego dobrego.
Wewnętrznie poczułam, że będzie padać deszcze. Jeszcze tego brakowało, pomyślałam. Zrezygnowana wstałam przy
okazji wyciągając telefon z kieszenie płaszczyka. Odblokowałam klawiaturę i
weszłam w kontakty. Chciałam wysłać sms-a Bieberowi by zaprzestał poszukiwań,
lecz ujrzałam go z daleka. Szedł szybko bez psa… ponownie rozryczałam się i
usiadłam z powrotem na trawie. Szlochałam bardzo głośno przez co nie usłyszałam
jak Justin stanął przede mną.
- Annie, wstawaj! Nie możesz siedzieć
na zimnej trawie, przeziębisz się jeszcze. No chodź, podaj rękę. – chłopak
pomógł mi wstać. Ślepa nie zauważyłam, że trzymał coś za plecami.
- Znalazłeś Lovely? – suczka, gdy
usłyszała swoje imię, zaszczekała wesoło za chłopakiem.
- Tak, siedziała nad stawem z innym
psem. Hm, nie chciałbym cie jeszcze bardziej zmartwić, ale przerwałem im… -
chłopak zaśmiał się wesoło. Jego humor także udzielił się mnie.
- Boże, Justin! Tak ci dziękuje! -
rzuciłam się na szyję Bieberowi i uściskałam go mocno. – Będę ci dłużna do
końca życia.
- Drobnostka. – oddał mi suczkę, która
od razu zaczęła lizać moją twarz.
- To nie jest drobnostka, Justin.
Znalazłeś mój skarb najdroższy. Mam u ciebie dług, który teraz nie wiem jak
spłacę.
- Ale ja wiem jak możesz.
- Jak? – spytałam ciekawa co też Bieber
mógł wymyśleć.
- Pocałuj mnie.
Nie
wykonałam żadnego ruchu. Zniecierpliwiony Justin przejął inicjatywę. Ujął moją
twarz bacznie obserwując mnie. Kciukiem przejechał po mojej dolnej wardze sam
natomiast przegryzając swoją. Moje serce biło tak strasznie szybko i mocno, że
myślałam iż wywierci dziurę w klatce piersiowej i wyskoczy z niej zostawiając
pustkę.
Justin
powoli pochylał się tak, że odległość między nami każdej sekundy zmniejszała się.
Aż w końcu doczekałam się kolejnego magicznego pocałunku. Chłopak na początku
muskał tylko moje usta by po chwili przejść do głębszego pocałunku. Jedną rękę
wplotłam w jego włosy mierzwiąc je przy okazji, a drugą trzymałam suczkę.
Justin nie zwracał uwagi na psa cały czas zaskakując mnie. Całował mnie jak
jeszcze nigdy wcześniej. Teraz z takim prawdziwym uczuciem jakiego nigdy w
życiu nie przeżyłam, aż do dzisiejszego dnia, do teraz…
Usta
Justina były bardzo delikatne, lecz czasami zaskakiwał mnie, pozytywnie
oczywiście, delikatnie gryząc moją wargę. W takiej właśnie chwili miałam ochotę
zaśmiać się, ale nie chciałam przerywać pocałunku.
- Czy… czy to znaczy, że jesteśmy
razem? – zapytałam nieśmiało rumieniąc się po same korzonki włosów.
- Tak. Tak, jesteśmy. – powtórzył, a w
moim brzuchu od razu milion motyli wzbiło swój lot. Bardzo przyjemne uczucie,
które zaznałam chyba po raz pierwszy w życiu. I mam nadzieję, że będzie już tak
do końca moich dni z… Justinem?
- Jesteś tak nieziemsko piękna. Już ci
to kiedyś powiedziałem, pamiętasz? – przejechał dłonią po moim policzku.
„- Tak. – usłyszał cichą odpowiedź.
Obrócił głowę w stronę dziewczyny i przyjrzał jej się dokładnie.
- Jesteś piękna. – dwa słowa, a Annie
serce zaczęło bić szybciej.
Jej twarz oblała się delikatnym
rumieńcem. Spuściła ją w dół i zaczęła bawić się piaskiem. W tej chwili czuła
się lekko skrępowana zaistniałą sytuacją. Nie była przygotowana na takiego typu
wypowiedzi z ust chłopaka, którego jeszcze podczas drogi, tak bardzo nienawidziła.”
- Mogę zapytać cie o coś?
- Jasne. – skinęłam głową.
- Dlaczego, gdy zobaczyłaś mnie wtedy
po raz pierwszy w klasie, tak mnie znienawidziłaś? - nie byłam przygotowana na
tego typu pytanie. Szczerze, nigdy wcześniej nie zastanawiałam się tak głębiej
nad tym, dlatego teraz było mi bardzo trudno na nie odpowiedzieć.
- Może dlatego, że już raz zostałam
skrzywdzona przez osobę twojego pokroju i nie chciałam by to się powtórzyło? –
spojrzałam w bok chcąc uniknąć jego przenikliwego wzroku.
- Może mi o tym opowiesz?
- Jeszcze nie czas na to, Justin. Mogę
powiedzieć o wszystkim innym, no prawie wszystkim w tej chwili, ale nie o tym,
dobrze?
- Oczywiście. Nie będę nalegać. Jak
będziesz gotowa, opowiesz mi. Ale skoro teraz mogę zapytać o coś innego to może
zechcesz powiedzieć mi coś o swojej rodzinie?
- Pewnie chodzi ci o Charlesa… Wciąż
jest mi ciężko o tym myśleć, a co dopiero mówić, ale powinieneś wiedzieć. Jak
już wspomniałam wcześniej Chuck był moim ukochanym bratem. Rozumieliśmy się
praktycznie bez słów, byliśmy bardzo ze sobą zżyci. A teraz go nie ma. Odszedł
na zawsze i już nigdy wróci, nie powie mi jak to dobrze mnie widzieć, nigdy
więcej już mnie nie przytuli z taką czułością jak zawsze to robił… cholernie
brakuje mi go i nie wyobrażam sobie życia bez niego i Billa, mojego taty. Ten
również zginął w wypadku. Boże, Justin, on przed odlotem powiedział, że mnie
kocha, i że nim się obrócę, a on będzie już przy mnie… Tylko nikt nie
podejrzewał, że zginie i będzie moim aniołem stróżem. W tym się nie pomylił, że
będzie przy mnie. – i kolejny raz tego wieczoru po moich policzkach popłynęły
łzy. Justin starł je i przytulił mnie bardzo mocno. Bardzo tego potrzebowałam
dlatego wtuliłam się w jego ciało najbardziej jak to było tylko możliwe. Bieber
głaskał mnie po plecach szepcąc do ucha słowa pocieszenia. Nie wiem jak mogłam
wcześniej myśleć, że on nie widzi nic, prócz czubka swojego nosa. Strasznie
jest mi głupio z tego powodu, że mu to powiedziałam, ale byłam wtedy bardzo
zdenerwowana i nie panowałam nad sobą, nad swoimi myślami oraz słowami. –
Wybaczysz mi te wszystkie złe słowa jakie o tobie powiedziałam?
- Żartujesz sobie, prawda? – odsunął
się na krok. – To przecież ja powinienem prosić ciebie o to. Ja nie mam nic
tobie do wybaczania. – ujął moją twarz w dłonie, a następnie przybliż się do
mnie. - Nie zaprzeczaj, że już nie pamiętasz tych wszystkich świństw, które
tobie wyrządziłem. Jak pomyślę teraz o tym, to mam ochotę zrobić coś sobie. Nie
wiem co mną wtedy kierowało, może to, że od samego początku podobałaś mi się i
chciałem zrobić wszystko by być blisko ciebie. – pocałował mnie. – Przepraszam,
Annie.
- Wszystko już wybaczyłam jakiś czas
temu, ale nie potrafiłam przyznać się do tego przed samą sobą. (…)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz