niedziela, 6 maja 2012

Rozdział 3

We live, as we dream - alone.”*
Joseph Conrad
Jądro ciemności (Heart of Darkness)

           

                - Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. – Summer zatrzymała się w połowie drogi do domu.
- Na jakie? – Annie uczyniła to samo i obróciła się w stronę koleżanki.
- Znaczy się to nie było pytanie. Ale nic nie powiedziałaś.
- Oświeć mnie, bo nie pamiętam. – brązowowłosa schyliła się i podrapała po kostce.
- Czy lubisz Biebera.
Ann podniosła głowę do góry, ale szybko ją spuściła, ponieważ promienie słońca poraziły ją w oczy. Wstała i ponowie popatrzyła się na Sam.
- Czy go lubię? – zaśmiała się. – Jego osobiście nie znam, więc nie mogę tego stwierdzić. Lubię słuchać jego muzyki, to wszystko. – uśmiechnęła się i ruszyła przed siebie.
- Aha. – dziewczyna mruknęła pod nosem i tak samo jak Ann, podążyła do domu. (…)

                Brązowowłosa usiadła przy biurku i wyciągnęła potrzebne podręczniki do nauki. W mgnieniu oka uwinęła się z zadaniem z matematyki, języka angielskiego i zabrała się za chemię. Ten przedmiot nie za bardzo jej szedł, ale starała się, by nie mieć zaległości.
                Otworzyła książkę na cukrach prostych i czytała o glukozie, rybozie i innych. Na początku nie mogła skupić się na niczym, a do tego jeszcze nie było jej na lekcjach, co dodatkowo utrudniało naukę. Poszukała notatek od Summer, które włożyła wcześniej do torby. Przeszukała na wylot i nie znalazła ich. – Fuck! Gdzie je dałam? – zaklęła pod nosem i postanowiła sprawdzić wszystkie zeszyty.
                Sięgnęła po torbę i zrobiła, co miała zrobić. Gdy wertowała przed ostatni zeszyt, straciła nadzieję, że znajdzie. Do rąk wzięła ostatni i kartka po kartce sprawdzała. – Jak nie znajdę, dostanę pałę, a tego nie chcę. – zrobiła grymas na twarzy i kartkując dalej, zbliżała się do końca. Jak tylko zamknęła ostatni notatnik, rzuciła nim o ścianę. Podczas lotu wypadły karteczki. Annie wstała i ruszyła po nie. Schylając się i podnosząc, powiedziała. – Tak właśnie szukam. – pokręciła z dezaprobatą głową i uśmiechnęła się. Z powrotem usiadła na fotelu i zagłębiła się w nauce.(…)

                - Panienko! Ann! – dziewczyna podniosła głowę znad książek i spojrzała na drzwi. Kilka chwil później stanęła w nich gosposia. – Wołam i wołam. Nie słyszałaś? – kobieta weszła do środka i podeszła do biurka. – O, widzę, że się uczysz. – spojrzała na kartki, zeszyty i podręczniki. – Nie chcę przeszkadzać panience, ale kolacja gotowa. Zejdź na dół.
- Już idę. – Annie wstała i udała się za kobietą.
                Czekały na nią pyszne kanapki, jedyne w swoim rodzaju, bo przygotowane przez Dorothy. Gosposia zalała jeszcze kubek gorącą wodą, nasypała cukru, zamieszała i podała herbatę brązowowłosej.
- Jutro wraca mama.
- Wiem. Dzwoniła do mnie i – połknęła kęs. – powiedziała, że przywiezie prezent. Wiesz może co to? – spojrzała na kobietę. Ona tylko się uśmiechnęła i pokręciła przecząco głową.
- Nie wiem. Nic mi o tym nie wspominała.
- Kłamiesz.
- Mówię całkowita prawdę. – włożyła umyty i powycierany garnek do szafki.
- No nic. – Annie westchnęła. – Miało podobno pojechać tylko na dwa dni. Jak zwykle „przedłużyło” się. – wstała od małego stolika i wróciła schodami do pokoju.
                Zamknęła drzwi i podchodząc do wielkiej szafy, myślała o tym, jakie jej życie stało się żałosne. Jeszcze zaledwie trzy lata temu ona i jej rodzice siadali wieczorami i oglądali wspólnie telewizje. Pogodzili się ze śmiercią Chuck’a. Nie mogli wiecznie żyć z myślą co by było gdyby. Bo śmierć jest nieodłącznym elementem życia. Rodzimy się by umierać. Nikt i nic tego nie zmieni choć bardzo by chciał.
                Był już późny wieczór, więc postanowiła przygotować rzeczy do szkoły. Po tym, udała się do  łazienki. Do wanny nalała wody i kokosowego płynu do kąpieli. Zrzuciła ciuchy i powoli, najpierw jedną nogą, potem drugą weszła do wanny.
                Leżała nieco ponad godzinę póki nie zmorzył jej sen. Dokładnie spłukała ciało, owinęła się ręcznikiem i wróciła do pokoju. Tam założyła bieliznę, bokserkę, krótkie spodenki, które zakrywały nie więcej niż pół pośladków. Ponownie wróciła do łazienki gdzie starannie rozczesała włosy, nałożyła odżywkę i wysuszyła je. Umyła jeszcze zęby i ślamazarnym krokiem ruszyła w stronę łóżka.

***
                Siedział na parapecie i wpatrywał się w gwiazdy. Zeskoczył i podszedł do ściany, przy której stał oparty futerał. Wziął go i usiadł na podłodze na środku pokoju. Otworzył pokrowiec, wyciągnął gitarę i delikatnie przejechał po strunach. Instrument wydał pierwsze „dźwięki”. Chłopak uczynił jeszcze raz to co przed chwilą i zaczął grać.
                Muzyka pomagała mu całkowicie odciąć się od świata realnego i przenieść tam, gdzie chce, pragnie. Do wymiaru, do którego tylko on ma wstęp i nie ma zamiaru wpuścić nikogo innego. Bo tak naprawdę żadna osoba nie byłaby zdolna to uczynić.
                Robił to, co kocha najbardziej – grać. Oddawał się temu całym sobą, duszą jak i ciałem. W takiej chwili nie odczuwał nic. Wokół niego była próżnia, prawie tak jak w kosmosie. Zupełna pustka.
                Gdy zrobiło się dosyć późno, schował gitarę, odłożył na miejsce i udał się do łazienki. Wziął szybki prysznic i wrócił z powrotem do pokoju. Wziął laptopa i usiadł wygodnie na łóżku uruchamiając system. Następnie zalogował się na Twitterze i dodał kilka wpisów. Nie obyło się bez spamu przez kilka tysięcy fanek. Przecież doskonale widzę co każda, a może nie każda, pisze. A wpierają mi, że jest inaczej. Pokręcił głową, posprawdzał jeszcze pocztę i kilka innych portali i wylogowując się, odłożył sprzęt na biurko.
                Dlaczego wrócił do szkoły? Bo chciał uciec od tego całego zamieszania związanego z jego karierą. Od jakiegoś czasu Justin nie potrafił poradzić sobie z pewnymi sprawami. Ciągłe występy, wywiady, sesje – miał po prostu tego dość. Brakowało mu siły. Chodził niewyspany. Często denerwował się, nawet błahymi sprawami.

                Leżał na łóżku tępo wpatrując się w sufit. Ręce miał złożone pod głową. Gdyby nie to, że Pattie weszła do pokoju, nadal trwałby w tej pozycji.
- Śpisz? – zapytała otwierając szerzej drzwi i zapalając światło.
Jasna struga poraziła chłopaka w oczy, przez co nie widział przez kilka chwil.
- Jak widać nie. – usiadł na skraju łóżka i podpierając brodę rękoma, patrzył się na rodzicielkę.
- Jutro przyjedzie Usher. Chce porozmawiać.
- Jasne. Nie ma sprawy. Dobranoc. – wstał, podszedł do matki i pocałował ją w policzek jak miał to w zwyczaju. 
Kobieta wyszła pozostawiając go samego. Justin nie mając nic do roboty, położył się do łóżka i przewracając się z boku na bok, zasnął.

                Obudził się chwilę przed budzikiem. Wyłączył alarm żeby nie grał, gdy on będzie doprowadzał swoje włosy do porządnego, a raczej normalnego stanu. Poczłapał do łazienki, zrobił co miał zrobić, a następnie zszedł do kuchni. Na Justina czekały jego ulubione naleśniki polane syropem klonowym. Gdy ujrzał stertę, przeraził się, ale brzuch chłopaka dał mu znać, że potrzebuje zjeść. To pewnie dlatego, iż nie zjadł kolacji.
                Usiadł do stołu i zabrał się za spożywanie posiłku. Jadł długo rozmyślając nad uprzykrzeniem dnia dwóm dziewczynom. Chociaż mogę zrobić na złość szatynce i zakręcić się koło jej koleżanki. Na bank na mnie poleci, no bo która tego nie zrobi? Pomyślał spoglądając przez okno na jezdnię.

***

                Ann spotkała Summer w połowie drogi do szkoły. Oczywiście ta druga jak tylko mogła próbowała rozmawiać na temat ich nowego kolegi w klasie.
- Po raz enty mówię Ci, on nie jest naszym, a przynajmniej moim kolegą. Nawet znajomym.
- Aa tam, gadasz głupoty. – Sam machnęła ręką trochę za mocno i uderzyła Annie w twarz.
- Auć! Uważaj trochę. – brązowowłosa przyłożyła dłoń do bolącego nosa, masując go.(…)

                Wchodząc do szkoły przez ogromne drzwi, dziewczyny na chwilę rozdzieliły się. Summer poszła w stronę swojej szafki, a Ann w swoją. Gdy Annie poczuła zimną ciecz na ciele, którą ktoś wylał na nią, nie musiała nawet podnosić głowy do góry, by wiedzieć kto to. Wszyscy zgromadzeni śmiali się z tego incydentu, tylko jej nie było do śmiechu. Czym prędzej podeszła do Sam, złapała ją za łokcia i pociągnęła do ubikacji.
- Oficjalnie rozpoczął wojnę. – wysyczała przez zęby nawet nie patrząc na zdezorientowaną koleżankę.
- Kto taki? – zapytała dotykając mokrej Annie.
- A jak myślisz? Przecież wiadomo, że Bieber. – ostatnie słowo ledwo przeszło jej przez gardło, powodując, że stała się jeszcze bardziej wkurzona.
- Nie masz pewności. Może to ktoś inny.
- Niby kto? – Ann obróciła się w stronę dziewczyny. - Doskonale wiesz, że nikt by się nie ośmielił.
- Po tym jak zrobiłyśmy Mike’owi siarę przed szkołą, to się nie dziwię. – Sam podeszła do brązowowłosej i pomogła jej w suszeniu rzeczy.

                A o co chodzi z Mike’m? Pewnego ciepłego dnia dziewczyny idąc przez boisko szkolne, postanowiły usiąść na ławeczce. Siedziały, śmiały się w najlepsze i rozmawiały o najgłupszych istotach świata – mężczyznach. I zeszły na temat właśnie oto kolegi. Nie wiedziały jednak, że chłopak stoi za nimi. Słysząc co dziewczyny wygadują o nim, wpadł na świetny, według niego, pomysł. Podszedł do kolegów, szepnął im coś na ucho i rozeszli się. Po chwili jeden krzyknął i pozostali podbiegli. Mike pociągnął kolegę w stronę dziewczyn i będąc już za ławką, cicho wstali i zwinnie rzucili Summer i Ann pająki za koszulkę. Piszcząc poderwały się i zaczęły skakać. Nawzajem wyciągnęły sobie obrzydliwe pajęczaki i przyrzekły, że zemszczą się. Z zaciętymi minami chwyciły plecaki i ruszyły w stronę chłopaków. Oni, jak gdyby nic się nie stało, grali w piłkę. S i Ann podeszły do Mike’a, położyły dłonie na jego ramieniu i mocna ścisnęły. Jak na swój wiek, miały sporo siły. Chłopak skrzywił się od bólu, pisnął i zaczął płakać. Cała szkoła widziała zamieszanie, jego grupka stała obok i zakrywając usta, śmiała się z niego. Jeden krzyknął „Synek mamusi”, drugi „Laluś”, a kolejni „Mazgaj”. Dziewczyny uśmiechnięte od ucha do ucha puściły Mike’a, strzepały ręce i udały się na lekcje.

***
               
Ann rzuciła plecak w kąt pokoju i opadła na łóżku. Jak zawsze w takiej chwili, powróciły wspomnienia. Zanim umarł jej brat. Przed oczami pojawiały się obrazy z dzieciństwa. Wspólne wchodzenie na drzewa, budowanie zamków z piasku, rzucanie się błotem.
Dziewczyna mimowolnie uśmiechnęła się i szepnęła: „Wiem, że jest Ci lepiej”. I nagle przypomniała sobie coś jeszcze. Gdy chłopak leżąc w szpitalu, tuż przed tym jak jego serce przestało bić, wręczył jej biały świstek i powiedział: „Przeczytaj to jak będziesz gotowa. – spojrzał na siostrę, wręczył papier, ścisnął dłoń i dodał. – Pamiętaj, jak będziesz gotowa. Obiecaj mi to. – mocniej ścisnął i uśmiechnął się blado.
– Obiecuję. – po policzku Ann spłynęła najpierw jedna, potem druga łza, aż w końcu strumień łez.
- Kocham Cie. Pamiętaj .- szepnął.
– Chuck, doskonale wiesz, że nigdy nie zapomnę. Też Cie kocham. – pocałowała chłopaka w czoło i gdy powróciła do poprzedniej pozycji, chłopak już nie oddychał”…
                Annie szybkim ruchem wstała i podeszła do komody z bielizną. Kucnęła, otworzyła ostatnią szufladę i szperając odnalazła pamiętnik. Usiadła na podłodze, oparła się o szafę i otworzyła zeszyt. Był cały zapisany, co do ostatniej kartki. Pomiędzy nimi był list. Wzięła go, rozłożyła i od razu rozpoznała pismo brata. Jak na chłopaka, miał bardzo ładne, staranne pismo. Zwróciła wzrok na górę kartki.
Droga Ann


___________________________________________________________________________________

*„Żyjemy tak jak śnimy - samotnie.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz