„The only way to get rid of a temptation is toyield to it.”*
— George BernardShaw
Droga Ann
Pisząc ten list chciałem, żebyś wiedziała o jednej bardzo
ważnej rzeczy. A Mianowice o tym, że mam dziecko, a raczej miałem, bo nie ma
mnie już na tym świecie. Dziewczynka ma na imię tak jak jedna z najważniejszych
osób na świecie – ma Twoje imię. – dziewczynie
po policzku poleciała słona łza. Chuck
miał dziecko?- pomyślała. Powróciła do czytania. – Nikt o tym nie wie. Teraz wiedzą już dwie osoby. Razem z Mel
postanowiliśmy nikomu nie mówić. Tak było dla nas, dla nich najlepiej.
Nie chcę się dużo rozpisywać, bo tak naprawdę nie mogę.
Trzymanie długopisu sprawia mi ogromny ból, ale inaczej byś się nigdy nie
dowiedziała. I moją ostatnią prośbą jest to, byś się nimi zajęła – moimi
kochanymi dziewczynami. Ale to oczywiście zależy w tym momencie tylko i wyłącznie
od Ciebie siostrzyczko czy będziesz chciała, ja nie nalegam.
Kończę moja droga, kocham Cię i nigdy nie przestanę.
PS nie mów o tym nikogo, proszę Cię.
Twój na zawsze kochający brat,
Charles.
Annie
nie mogła uwierzyć w to, co przeczytała. Nigdy w życiu nie spodziewała się
czegoś takiego. Wstrząsnęła nią ta wiadomość, a do tego doszła jeszcze ta
odpowiedzialność. Ale z drugiej strony cieszyła się, że Chuck obdarzył ją takim
zaufaniem. – Oczywiście, zachowam to tylko dla siebie.
Gdy
usłyszała otwieranie drzwi na dole i wesoły głos mamy, szybko schowała list do
koperty i włożyła go do komody. Wyszła na korytarz i zbiegła po schodach. Czym
prędzej wskoczyła w ramiona rodzicielki
i ciesząc się, wtuliła się bardziej w ciało kobiety. Magie nie była
zaskoczona reakcją córki. Spodziewała się czegoś takiego, ponieważ była dłużej
na delegacji niż miała zamiar.
Delikatnie
odsunęła od siebie dziewczynę i sięgnęła po torebkę.
- Co to za niespodzianka? – Annie
niecierpliwie przechodziła z nogi na nogę.
- Spokojnie mała, szukam. – kobieta
szperała po torebce i wnioskując po minie, nie odnalazła niczego.
- Nie jestem mała. – Ann oburzyła się i
krzyżując ręce na piersi, tupnęła nogą.
- Poczekaj, musi być w torbie. –
rodzicielka wyszła na zewnątrz, a Dorothy oparta o framugę, spojrzała krzywo na
dziewczynę.
- Nie patrz się tak na mnie. To
przerażające. Czuję jakbyś swoim wzrokiem przeszywała mnie na wylot. O tak . –
gestykulując pokazała o co jej chodzi.
- Haha . – gosposia zaśmiała się i
zniknęła za drzwiami od kuchni.
- To zostałam sama. – dziewczyna
mruknęła do siebie i usiadła na pierwszym schodku.
Nie
musiała długo czekać, bo kilki minut później Magie weszła, a raczej wbiegła do
domu z uśmiechem na twarzy. Ann od razu poderwała się i ruszyła w stronę
kobiety.
- Masz? Pokaż? – skakała wkoło niej,
klaskając.
- Spokojnie dziecinko. Proszę. – zza
pleców wyciągnęła dłoń, w której trzymała smycz.
- Smycz? Po co? – Annie sięgnęła po
sznurek i przyglądając się, zaśmiała się. – No tak, dla psa. Albo kota. –
dodała.
Magie obróciła się i idąc w stronę
drzwi, powiedziała.
- To pierwsze. – powiedziała, złapała
za klamkę i wyszła na zewnątrz.
Ann
uczyniła to samo. Po zamknięciu drzwi, obróciła się i zamarła. Otworzyła
szeroko buzię po czym schowała twarz w dłoniach i spuszczając ją, cicho
szepnęła: „Nie wierzę”.
- Córciu? Kochanie? Wszystko w
porządku? – osoba, na którą przed chwilą patrzyła się brązowowłosa, podeszła do
niej i położyła dłoń na ramieniu.
- Nie wierzę. – powtórzyła tak cicho,
że tylko ona mogła to usłyszeć. Podniosła głowę z powrotem i rzuciła się ojcu
na szyję. – Tatko! Tatusiu! – krzyczała mężczyźnie do ucha.
Nie potrafiła zapanować nad emocjami,
które nią władały. Ból i żal mieszał się z radością i niedowierzaniem.
Bill
złapał córkę w pasie, podniósł do góry i zaczął okręcać wokół osi. Dziewczyna
natomiast oplotła szyję ojca i przytulona do niego, płakała.
Od
kilku miesięcy nie widziała go. Może i rozmawiała z nim przez telefon, ale były
to krótkie wymiany zdań, typu „jak tam”, „wszystko okey”, „muszę kończyć”, „pa,
kocham cie”. Nie przekazywały całej miłości jaką darzył Bill Annie. Oczywiście,
mężczyzna każdego wieczoru bił się z myślami, by nie wrócić szybciej do domu,
ale spowodowałby to, że starci pracę i jakąkolwiek możliwość powrotu do niej.
Pomimo tego, że odziedziczył wszystko po swoim ojcu. Nie chciał aby jego
rodzina wylądowała na ulicy lub straciła szacunek, pozycję. Dlatego postanowił
tak, jak postanowił. Został i zajmował się wszystkimi sprawami dotyczącymi
firmy. Ciągłe spotkania biznesowe, których miał dość, nie powstrzymywały od
tego, by nie myślał o swoich dziewczynach. W wolnych chwilach, przebywając sam
w gabinecie, czy pokoju, sięgał po zdjęcie i przyglądając się mu, delikatny
uśmiech pojawiał się na jego twarzy.
Magie
przyglądając się pięknej scenie, postanowiła nie przerywać jej i zanieść bagaże
do środka. Ale najpierw pomyślała, że wypuści małego szczeniaczka, a raczej
suczkę na trawę by trochę pobiegała po całodziennej podróży. Obróciła się w
stronę auta i żwawym krokiem podeszła do niego. Otworzyła tylne drzwi i
zaczepiła psiakowi smycz. Następnie wzięła go na ręce, popchnęła drzwiczki i
puściła suczkę na trawnik.
Psina
poczęła wesoło szczekać i ganiać. I to przykuło uwagę nastolatki. Odkleiła się
od taty i spoglądnęła w stronę mamy. Zacmokała na suczkę, która przyjrzała się
nowej pani i pobiegła w jej stronę.
- To mój prezent? – zapytała na co Bill
pokiwał głową na tak. Trzymając psa na rękach pocałowała mężczyznę w policzek,
następnie rodzicielkę i wbiegając do domu zaczęła krzyczeć do Dorothy.
- Dor! Dor! Gdzie jesteś? Chodź na
korytarz, pokaże Ci co dostałam. (…)
-
Nazwę cie Lovely, bo jesteś taka milutka i kochana. – suczka pomerdała wesoło
ogonkiem i wygodnie rozłożyła się na kolanach Ann.
Dziewczyna delikatnie głaskała białe
jak śnieg futerko. Nie mogła oderwać wzroku od maleństwa. Mała pod wpływem
pieszczot cichutko skomlała, a po krótkiej chwili usnęła. Annie nie przestawała
głaskać maleństwa. Położyła się obok i wsłuchiwała w szybki, acz miarowy oddech
suczki i przyglądała jej się uważnie. Jak mały brzuszek unosi się niewiele do
góry i opada, by znów powtarzać czynność niezależną od każdej istoty.
Wstała
i postanowiła odrobić zadanie z biologii. Niby lubiła ten przedmiot, ale nie
zawsze miała dobre oceny. Wynikało to z jej lenistwa lub najnormalniej w świecie temat, który przerabiali, nie
odpowiadał.
Z
plecaka wyciągnęła podręcznik i zeszyt. Otworzyła go i sprawdziła treść
zadania, a następnie otworzyła książkę na spisie treści i odnalazła temat
„rozmnażanie się i rozwój ssaków” – No w końcu coś konkretnego! – zachichotała
i podrapała się ołówkiem po głowie.
Uwinęła
się bardzo szybko, bo zadanie nie było trudne. Nawet w ogóle nie miało żadnego
stopnia trudności, ponieważ wystarczyło tylko przepisać kilkanaście linijek,
chyba że coś takiego sprawiłoby komuś trudność.
Annie
zeszła na dół do salonu. Jej rodzice oglądali TV popijając herbatę i zajadając
się ciastem przygotowanym przez Dorothy. Dziewczyna po cichu weszła do
pomieszczenia i skradając się niczym czatujący lis na zająca, podeszła do sofy
i powoli podnosząc się, złapała ojca za ramiona krzycząc „buu”.
- Córciu! – krzyknął Bill. – O mały
włos, a dostałbym zawału. – zmierzwił włosy córki i ręką wskazał by usiadła
obok niego.
- Oj Annie, Annie. – Magie uśmiechnęła
się do brązowowłosej i upiła łyk herbaty. – Idź do kuchni, czekają na Ciebie
kanapki. – dziewczyna skinęła głową i wstając, ruszyła do pomieszczenia
urzędującego przez ich gosposię.
Usiadła
przy stole i jedząc pomału kanapki, przypatrywała się kobiecie.
***
Rzucił
plecakiem w kąt pokoju i wyszedł na balkon wciągając do płuc świeżego
powietrza. Zbliżające się ciemne chmury niczego dobrego nie wskazywały.
Justin
oparł się o barierkę i przysłuchiwał się krzyczącym dzieciakom z sąsiedztwa.
Nie przeszkadzało mu to, wręcz przeciwnie. Czuł się pewny, że wciąż stąpa po
ziemi. No bo jak można wyjaśnić to wszystko, co dzieje się wokół niego od roku?
Jak można to nazwać? Szczęściem? Przeznaczeniem?
Do
tej pory nie wierzy, że jest sławny. Nigdy się tego nie spodziewał. Każdego
wieczoru dziękuje Bogu za to, co od niego otrzymał. Talent. Miłość matki i
ojca, którego nie ma przy nim. Ale to dla niego nie jest ważne. Oczywiście
tęskni za nim. Tyle, że nie wie jak to jest mieć przy boku ojca. Odkąd pamięta
wychowuje go tylko Pattie. Jest jej za to wdzięczny i nigdy nie wie, jak ma
podziękować tak wspaniałej osobie za to, że jest codziennie przy nim, znosi
jego humorki. (…)
Gdy
poczuł pierwszą kroplę deszczu na swoim policzku, szybko odwrócił się i wszedł
do pokoju zamykając szklane drzwi. Usiadł na krześle i schylając się, pociągnął
za ramiączko plecaka. Wyciągnął zeszyty, książki, piórnik i miał zamiar zacząć
odrabiać zadanie, gdyby nie to, że do pokoju wszedł Usher.
- Sie masz młody. – podszedł do
chłopaka i rozczochrał mu włosy. –
Musimy porozmawiać.
- Pattie coś wczoraj wspomniała. O co
chodzi? – Justin ruchem ręki wskazał by mężczyzna usiadł na skórzanym fotelu.
- Oboje doskonale wiemy, że masz teraz
wolne od czegokolwiek, ale nadarzyła się okazja. WIELKA. – Usher podkreślił
ostatnie słowo i złożył ręce za głowę.
Justin spojrzał na niego uważnie i nic
nie mówiąc, pozwolił kontynuować.
- Chodzi o krótką trasę. Tydzień… Góra
dwa. – dodał.
- Hmm. – Bieber zamyślił się i podrapał
po głowie. – Trasa powiadasz. Gdzie? – zapytał nie odrywając wzroku od osoby
siedzącej naprzeciwko niego.
- Europa.
- Kiedy?
- Przyszły tydzień. – Justin wstał i
podszedł do Usher’a.
- Jasne. – przybili sobie piątkę i
ruszyli na dół do pokoju powiadomić o wszystkim mamę Justina. (…)
___________________________________________________________________________________
*„Jedyny sposób, żeby uwolnić się od pokusy to jej ulec.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz