niedziela, 6 maja 2012

Rozdział 4


                Obudziłem się  z niesamowitym kacem. Summer nadal spała oparta o moje ramię. Delikatnie wstałem, kładąc ją tak, by się nie obudziła.
                Rozejrzałem się po salonie. Wyglądał jakby przeszedł przez nie huragan! Na podłodze, fotelach, sofie, stole, a nawet i pod nim spali imprezowicze. Pewnie wielu z nich obudzi się jeszcze pijanych, jak to ja miewam czasami. A może by tak zrobić im pobudkę? Pomyślę o tym później. Teraz mam jeden cel – zaspokoić pragnienie. W tym celu musiałem przejść do kuchni.
                Było to jak niemalże wyzwanie, bo jeszcze lekko byłem w niestanie, dlatego też omijanie leżących ludzi sprawiało trudności. W końcu, gdy mi się udało, spostrzegłem, że kuchnia wygląda gorzej niż salon. Totalna rozpierducha. To będzie miał sprzątanie ktoś z ekipy sprzątaczy, bo Ryan nawet nie ruszy miotłą.
                Przedarłem się do lodówki, otworzyłem ją i myślałem, że wybuchnę albo coś rozwalę. Była pusta. Ani jednej butelki z piciem. Ani nic do jedzenia. Co z niego za gospodarz… Nagle wpadłem na niezły pomysł, przecież picie może być w mini barze! Czym prędzej pognałem do wyznaczonego miejsca. Nikt jeszcze nie wstał, więc nie będę musiał się z nikim dzielić (o ile coś znajdę). Wiem, że to trochę egoistyczne, ale jestem światowej sławy gwiazdą i jak wyjdę do ludzi, to muszę wyglądać normalnie, bo później okaże się, że jakiś paparazzi mnie śledził, a za kilka dni w gazetach ujrzę nagłówki: „Młoda gwiazda, Justin Bieber nie jest taki grzeczny na jakiego wygląda! Otóż poniżej umieściliśmy jego zdjęcia po długiej nocy. Sami możecie domyślić się, co też ten nastolatek robił!”             
                Wszedłem za „bar” i ujrzałem puste butelki po wódce, whisky i piwie. Fuj! Aż głowa rozbolała mnie bardziej. A wczoraj jeszcze kłóciłbym się, jakbym zauważył takie coś – człowiek pijany wlewałby w siebie dopóki by nie padł. Ale mniejsza o to.
                Obróciłem się i na półce stały kartony z sokiem. Oby coś w nich było, pomyślałem. Złapałem za pierwszy – pusto, drugi to samo, w trzecim było na dnie (nie chcę wiedzieć co to może być) i dopiero czwarty okazał się być pełnym.
                - Nawet nie był otwierany. – uciszyłem się jak szczerbaty do suchara. Szybko odkręciłem korek wcześniej wstrząsając jak zalecają i przechyliłem karton. Ciepła ciecz rozpłynęła doskonale ukoiła moje pragnienie. Czułem się jak po jakimś maratonie! To chyba była jedyna impreza, po której męczył mnie taki kac. Jakby Scooter się o tym dowiedział, to byłoby nieciekawie.
                Pragnienie zaspokojone, teraz muszę zabrać się za swój wygląd. Udałem się do pokoju Ryan’a. Nie zdziwił mnie widok jaki ujrzałem – chłopak z jakąś laską nadzy. To jest u niego normalne. Fakt, że z nią spał, nic nie znaczy dla kumpla. Po prostu szybki numerek i nara dziewczyno! Taki już z niego, jakby to powiedzieć, kolekcjoner? Chyba tak.
                Cicho podszedłem do szafy i wyciągnąłem jakieś ciuchy. Nie miałem bielizny na zmianę, więc będę musiał ubrać spodenki na nagie ciało. Nie będzie wygodnie, bo przecież nie założę bokserek Ryan’a. Muszę tylko wytrwać drogę do domu.
                Wyszedłem na korytarz kierując się do łazienki. Szybki orzeźwiający prysznic dobrze mi zrobi. Następnie wysuszyłem włosy następnie układając je niedbale jak  to kochają moje fanki i byłem gotowy do domu.
                Jednak nikogo nie będę budził. Tylko Summer. Wezmę ją ze sobą i odwiozę.
                - Kochanie. – delikatnie poruszyłem dziewczyną – Kochanie obudź się. Jedziemy do domu. – wyszeptałem jej do ucha.
                Dziewczyna powoli uniosła powieki. Spojrzała na mnie zaspana i otwierała usta by coś powiedzieć, ale uniemożliwiłem jej to przykładając palec do jej ust.
                - Cii.. Lepiej żebyś nikogo nie obudziła. Chodź. – podałem dłoń Summer i razem jak najciszej opuściliśmy posiadłość Ryan’a Butler’a . (…)


***


                - Siemano Chris. – odezwałem się do słuchawki. – Jak tam po imprezie?
                - Boli… - ledwo wydukał.
                - Wciąż? Jest już przecież wieczór. Powinno przejść.
                - Po takiej ilości alkoholu, nie sądzę. – powiedział dobitnie.
                - Oj biedactwo. – zaśmiałem się.
                - Nie tak głośno! – usłyszałem po drugiej stronie słuchawki. Jestem pewny, że masował sobie w tym momencie skroń.
                - Dobra, nie ma najmniejszego sensu dalej z tobą rozmawiać. Odezwij się jak poczujesz się lepiej. Nara młodziaku. – nie czekając aż się odezwie nacisnąłem czerwoną słuchawką i rzuciłem telefon na łóżko. Czas na mały spacerek. (…)      
                Zakładałem właśnie buty, gdy usłyszałem za sobą:
                - Gdzie się wybierasz? – obróciłem głowę by spojrzeć na Pattie.
                - Na spacer. Muszę się przewietrzyć.
                - Masz rację, powinieneś. – kobieta skwitowała i zniknęła za ścianą.
                Dokończyłem sznurowanie i wstałem. Teraz jest jedno pytanie: dokąd pójść?
                Padło oczywiście na skatepark. Dawno tam nie byłem. Wróciłem z powrotem do mojego pokoju po deskę i przeskakując co drugi schodek,  zbiegłem na dół. Wyszedłem na zewnątrz i ciepły wiaterek od razu omiótł całą moją postać. Na mojej twarzy od razu pojawił się uśmiech od ucha do ucha.
                Jechałem na deskorolce, co chwilę odpychając się nogą, gdy nagle wjechałem w kogoś. Upadliśmy z impetem na chodnik, deskorolka potoczyła się dalej, a ja leżałem jak skończony idiota pod kimś.
                - Uważaj jak chodzisz. – syknąłem. Osoba zeszła ze mnie; od razu poczułem się lepiej, mogłem oddychać.
                - Przepraszam, zapatrzyłam się… - usłyszałem cichy głos dziewczyny. Wiedziałem już kto to jest.
                - Oj Annie, Annie. – pokręciłem z dezaprobatą głową, a następnie wstałem otrzepując spodnie z kurzu. – Powinnaś kupić sobie okulary albo chodzić z kimś pod rączkę, bo inaczej możesz spowodować wypadek. – zaśmiałem się i podałem dziewczynie dłoń. – No, wstawaj. – złapała za nią i po chwili oboje szliśmy po deskę. – Gdzie idziesz? – zapytałem.
                - Aktualnie wybierałam się do galerii na małe zakupy.
                - Sama? – zdziwiłem się. – Wy, dziewczyny zawsze chodzicie z kimś. Rzadko same. – szturchnąłem Ann, na co w odpowiedzi dostałem w ramię. – Pomasuj, bo boli. – zaśmiałem się.
                - Mam poprawić? – zapytała całkiem poważnie.
                Spojrzałem na nią. Mina mówiła sama przez siebie – odszedłem o kilka kroków od niej.
                - Teraz jestem bezpieczny. – położyłem deskorolkę na chodniku i stanąłem na niej. Odjechałem kawałek.
                - Może byś był tak uprzejmy i zszedł? – usłyszałem za sobą.
                - Nie, bo mnie uderzysz.
                - Ja? Przecież nie biję dzieci. – Ann zaśmiała się.
                Mi osobiście zrobiło się trochę przykro po tym co powiedziała. Jednak postanowiłem się nie odgryzać.
                - A teraz pora na mnie. W tym momencie nasze drogi się rozchodzą. Nara Bieber. – pomachała mi i odeszła delikatnie kręcąc biodrami.
                Ach! Gdybym mógł ją teraz za nie złapać, rozmarzyłem się. Zapomniałem, że jechałem i nie zauważyłem słupa. Wjechałem w niego i tak uderzyłem się w czoło, iż na chwilę zapomniałem jak się nazywam. Na szczęście nikogo nie było, mam taką nadzieję, bo nie widziałem żadnej osoby. Tyle, że zawsze może być ktoś schowany. Głównie chodzi mi o to, żeby nikt nie zrobił mi zdjęcia podczas tak żenującej sytuacji, jak na przykład ta. (…)

                Po drodze do parku spotkałem Jay’a i Chad’a. Rak się złożyło, że też szli pojeździć, więc wspólnie „napadliśmy” na rampy. Jak to my, gdy tylko zobaczyliśmy zbliżające się dziewczyny, zaczęliśmy się popisywać. Na początku szło wszystko pięknie, ładnie, aż do czasu. Jadąc, najechałem na coś i po raz kolejny, trzeci tego dnia, zaliczyłem glebę. Tyle, że tym razem upadłem niebezpiecznie na prawą dłoń. Usłyszałem lekkie gruchnięcie w okolicy nadgarstka. Już wtedy wiedziałem, iż nie jest dobrze.
                Jay podał mi rękę i pomógł wstać. Chad w tym samym czasie podniósł moja deskorolkę. Włożyłem zdrową dłoń do lewej kieszenie, następnie pomacałem się po prawej i głośno przekląłem:
                - Fu*k! Jak na złość nie wziąłem telefonu. Który da zadzwonić.
                - Ja mam, ale brak funduszy. – odezwał się Jay wzruszając ramionami.
                - U mnie to samo. -
                Znowu przekląłem, tym razem w duchu i wściekły wyrwałem deskorolkę kierując się do domu. Ból  w nadgarstku nasilał się, nie mogłem w ogóle ruszać prawą ręką. Jak na złość, na pięknie błękitnym niedawno jeszcze niebie, zaczęły pojawiać się ciemne chmury. Żeby tylko nie padało, żeby tylko.  Przyspieszyłem kroku na tyle, na ile mogłem i szedłem do domu wciąż przeklinając swoją głupotę.

***

                - No panie Bieber, niestety, ale pęknięta jest kość grochowata.
                Zrobiłem minię „ Are you fucking kidding me” i spojrzałem na mamę. Ta siedziała zapatrzona w doktora i tylko przytakiwała.
                - Za chwilę poprosimy pana do sali zabiegowej, gdzie założymy panu gips. – kontynuował doktorek.
                - Ale są wakacje. – jęknąłem. – Musi być koniecznie gips? Nie można jakoś inaczej tego zrobić? – spojrzałem na niego z maślanymi oczkami. Mi, gwieździe, nie odmawia się.
                - Niestety, ale nie. Inaczej kość się nie zrośnie i mogą wystąpić powikłania. – odsunął krzesło od biurka, a następnie wstał. – Proszę poczekać na korytarzu. Za chwilę zawoła pana pielęgniarka. – stary zgred uśmiechnął się i poczekał aż wyjdziemy.
                Usiedliśmy z Pattie na jednych z tych zielonych krzeseł co stoją zawsze stoją na szpitalnych korytarzach. Ból w ręce dalej pulsował, dlatego co chwilę krzywiłem się. Nie dali mi żadnych środków przeciwbólowych, a powinni, prawda?
                Gdy usłyszałem swoje nazwisko, szybko poderwałem się z miejsca i udałem się za seksowną pielęgniarką. Mam nadzieję, że zostaniemy sami, wtedy mógłbym… Bieber przestań! Skarciłem się w myślach i spojrzałem na tyłek blondynki. Idealny jak dla mnie, mały, lekko odstający. Z tego poczułem jak twardnieje mi w spodniach. Zrobiłem się lekko czerwony z tego powodu. Kobieta nic nie zauważyła, całe szczęście. (…)

                - Do twarzy ci z tym synuś. – Pattie zaśmiała się, a ja zgromiłem ją wzrokiem.
                - Tsa, na pewno. – zironizowałem i wszedłem do domu. – Teraz na bank nie będę wychodzić z domu.
                - A to dlaczego? – spytała kładąc torebkę na półce.
                - Dlaczego? Mamo! Wiesz jak się opalę?! – oburzyłem się i wskazałem na rękę. – Popatrz się. Jak to będzie wyglądało twoim zdaniem? – spytałem ściągając buty.
                - Co najmniej śmiesznie. – zaśmiała się, a następnie zostawiła mnie samego.
                - No to pięknie. Jak pokażę się na scenie? Trzeba zadzwonić do Scooter’a i powiedzieć mu co się stało. No chyba, że już wie… w sumie nie zdziwiłbym się gdyby tak było. Wszystkie plotki dochodzą do niego w ekspresowym tempie. Czasami, nie, bardzo często ja sam nie mam o nich pojęcia. Ale już mniejsza o to. – prychnąłem pod nosem i z kieszeni spodni wyciągnąłem komórkę. Odblokowałem klawiaturę, a następnie z menu wybrałem kontakty. Odnalazłem numer Braun’a i nacisnąłem zieloną słuchawkę.
                - Część JB, jak tam ręka? – A nie mówiłem? Pomyślałem.
                - Ee, boli? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie. – Oczywiście, że zajebiście boli! – krzyknąłem do słuchawki.
                - Dobra, dobra, wyluzuj już. Odwołałem najbliższe koncerty.
                - Jakie koncerty? Nic o żadnym nie wiem. – zdumiałem się.
                - Bo miałeś dowiedzieć się za jakieś dwa – trzy dni. A wyszło jak wyszło, więc…
                - Nie ma żadnego więc! – przerwałem mu. – Jeśli nie odkręcisz tego, słono pożałujesz.
                - Justin, spokojnie. To tylko miesiąc.
                - To AŻ miesiąc! Co ty sobie wyobrażasz. Chce zagrać te koncerty. Wszystko dla nich. – uśmiechnąłem się pod nosem na samą myśl o tym, że już za niedługo zaśpiewam na scenie dla miliona fanek, moich wiernych fanek.
                - Niech ci będzie. Ale to ostatni raz. Wiem co jest dla ciebie dobre, a co nie. Uważaj na siebie Justin. Nie zrób nic głupiego przez ten czas.
                - Dzięki Scooter, jesteś wielki. – zaśmiałem się. – Do zobaczenia. (…)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz